Wakacje, które zmieniły wszystko: Opowieść o poszukiwaniu szczęścia nad Bałtykiem
– Krzysztof, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zapytałam, patrząc na niego przez szybę samochodu, kiedy mijaliśmy tablicę „Gdańsk – 5 km”. On nawet nie oderwał wzroku od drogi, tylko wzruszył ramionami.
– Przecież mówiłaś, że chcesz nad morze. Jesteśmy nad morzem. Czego jeszcze chcesz?
Zacisnęłam dłonie na kolanach. Przez całą drogę z Warszawy próbowałam rozmawiać o czymś więcej niż tylko o korkach na S7 i prognozie pogody. Marzyłam o tym wyjeździe od miesięcy. W pracy liczyłam dni do urlopu, wyobrażałam sobie, jak będziemy spacerować po plaży, śmiać się, rozmawiać do późna przy winie. Ale już w aucie czułam, że coś jest nie tak. Krzysztof był nieobecny, zamknięty w sobie.
Jeszcze w maju planowaliśmy razem każdy szczegół. Ja chciałam Gdańsk – piaszczyste plaże, ciepłe morze, deptak pełen życia. On zgodził się bez entuzjazmu, ale nie protestował. Myślałam: „Może po prostu jest zmęczony”. Przecież ostatni rok był trudny dla nas obojga. Ja dostałam awans i coraz częściej zostawałam po godzinach. Krzysztof stracił pracę w banku i od kilku miesięcy szukał czegoś nowego. W domu było coraz więcej napięcia, ale wierzyłam, że wakacje nas uratują.
Zatrzymaliśmy się w małym pensjonacie tuż przy plaży w Brzeźnie. Pani właścicielka uśmiechała się szeroko, wręczając nam klucze.
– To wasz pierwszy raz nad Bałtykiem? – zapytała.
– Razem tak – odpowiedziałam z uśmiechem. Krzysztof tylko skinął głową.
Pierwszego dnia pogoda była idealna. Słońce odbijało się od fal, dzieci biegały po piasku z wiaderkami. Usiadłam na leżaku, zamknęłam oczy i próbowałam poczuć szczęście. Ale zamiast tego czułam niepokój. Krzysztof siedział obok z telefonem w ręku.
– Może pójdziemy się przejść? – zaproponowałam.
– Idź sama, muszę zadzwonić do Tomka w sprawie tej pracy – mruknął.
Poszłam więc sama. Szłam brzegiem morza, pozwalając wodzie obmywać stopy. Patrzyłam na zakochane pary trzymające się za ręce i czułam ukłucie zazdrości. Kiedy wróciłam, Krzysztofa już nie było. Znalazłam go wieczorem w barze na plaży z jakąś grupą facetów.
– Agnieszka! Poznaj chłopaków z pensjonatu obok! – zawołał głośno.
Uśmiechnęłam się sztucznie i usiadłam obok niego. Przez resztę wieczoru słuchałam ich rozmów o piwie i piłce nożnej, czując się coraz bardziej samotna.
Kolejne dni wyglądały podobnie. Krzysztof coraz częściej znikał na całe godziny. Tłumaczył się rozmowami o pracy albo spotkaniami z nowymi znajomymi. Ja próbowałam ratować nasz wyjazd – proponowałam wycieczki do Sopotu, rejs statkiem, wspólne kolacje. On zawsze miał wymówkę.
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam.
– Po co tu przyjechaliśmy? – zapytałam cicho, kiedy wrócił po północy.
– O co ci chodzi? – odpowiedział zirytowany.
– O nas! Myślałam, że te wakacje coś zmienią…
– Może właśnie zmieniają – rzucił lodowato i wyszedł na balkon zapalić papierosa.
Leżałam w łóżku i płakałam cicho do poduszki. Czułam się zdradzona przez własne marzenia. Czy naprawdę byłam aż tak naiwna?
Następnego dnia postanowiłam zrobić coś dla siebie. Wzięłam rower i pojechałam do centrum Gdańska. Spacerowałam po Długim Targu, jadłam lody pod Neptunem, patrzyłam na ludzi i pierwszy raz od dawna poczułam spokój. W kawiarni poznałam Martę – samotną matkę z Poznania, która przyjechała tu z córką.
– Też uciekasz przed czymś? – zapytała ze śmiechem.
Opowiedziałam jej o Krzysztofie, o naszych problemach.
– Może czas przestać szukać szczęścia w kimś innym? – powiedziała Marta. – Może trzeba je znaleźć w sobie?
Te słowa zostały ze mną na długo.
Wieczorem wróciłam do pensjonatu późno. Krzysztof czekał na mnie w pokoju.
– Gdzie byłaś? Martwiłem się.
Spojrzałam na niego uważnie pierwszy raz od dawna.
– Byłeś zajęty przez cały tydzień wszystkim innym oprócz mnie. Może powinniśmy przestać udawać?
Milczał długo.
– Może masz rację – powiedział w końcu cicho.
Przez resztę urlopu żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Każde z nas szukało czegoś innego: ja spokoju i odpowiedzi, on chyba ucieczki od problemów.
Kiedy wracaliśmy do Warszawy, nie rozmawialiśmy prawie wcale. W domu Krzysztof spakował kilka rzeczy i wyprowadził się do matki „na jakiś czas”.
Minęły dwa miesiące. Czasem myślę o tamtych wakacjach jak o końcu świata, a czasem jak o początku czegoś nowego. Czy naprawdę można znaleźć szczęście na urlopie? A może trzeba je najpierw odnaleźć w sobie samym? Może właśnie to jest najtrudniejsze…