W tajemnicy przyjęłam pomoc od teściowej – i wszystko się zawaliło

– Nie możesz mu o tym powiedzieć, Marto. Przysięgnij mi, że to zostanie między nami – głos teściowej brzmiał stanowczo, niemal groźnie. Stałam w jej kuchni, ściskając w dłoni kopertę z pieniędzmi. Serce waliło mi jak oszalałe.

– Przysięgam, pani Zofio – wyszeptałam, choć czułam, jakby ktoś ściskał mnie za gardło. – Ale… jeśli Marcin się dowie…

– Nie dowie się. A jeśli nawet, to powiem, że to była moja decyzja. Ty masz się nie martwić – ucięła rozmowę teściowa i odwróciła się do okna, jakby już mnie nie było.

Wyszłam na klatkę schodową z poczuciem winy i ulgi jednocześnie. Od miesięcy nie spałam spokojnie. Marcin stracił pracę w fabryce mebli w Radomiu, a ja ledwo wiązałam koniec z końcem na kasie w Biedronce. Kredyt na mieszkanie wisiał nad nami jak topór. Nie chciałam prosić nikogo o pomoc, ale kiedy Zofia sama zaproponowała wsparcie, nie umiałam odmówić.

Zawsze była kobietą twardą, oschłą. Marcin powtarzał: „Moja matka nie okazuje uczuć, ale zawsze można na nią liczyć”. Ja jednak czułam się przy niej jak intruz. Może dlatego tak bardzo chciałam udowodnić, że damy sobie radę sami.

Pieniądze od teściowej pozwoliły nam przetrwać dwa miesiące. Marcin był coraz bardziej przygnębiony, zamknięty w sobie. Szukał pracy, ale bez skutku. Wieczorami siedział na balkonie i palił papierosa za papierosem.

– Marta, coś się dzieje? – zapytał pewnego wieczoru, kiedy wróciłam z zakupów.

– Nic… Po prostu jestem zmęczona – skłamałam. Czułam się podle. Kłamałam mu prosto w oczy.

Wiedziałam, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw. Ale nie spodziewałam się, że stanie się to tak szybko i w tak dramatycznych okolicznościach.

Była sobota. Siedzieliśmy przy stole u Zofii – ona zaprosiła nas na obiad. Marcin był spięty, ja niemal nie jadłam. W pewnym momencie Zofia spojrzała na mnie znacząco i powiedziała:

– Marta, mogłabyś mi pomóc w kuchni?

Wyszłyśmy razem. Zofia zaczęła coś szeptać o rachunkach za prąd i o tym, że „trzeba będzie jeszcze trochę poczekać z kolejną ratą”. Nie zauważyłyśmy, że Marcin stanął w drzwiach.

– O czym wy rozmawiacie? – zapytał lodowatym tonem.

Zamarłyśmy obie. Zofia próbowała coś tłumaczyć, ale Marcin już wiedział. Wybiegł z mieszkania bez słowa.

Przez kolejne dni nie odzywał się do mnie prawie wcale. Spał na kanapie w salonie. Widziałam w jego oczach rozczarowanie i gniew.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał w końcu któregoś wieczoru.

– Bałam się… Nie chciałam cię zranić. Myślałam, że to cię tylko dobije…

– A tak? Myślisz, że teraz czuję się lepiej? Że jestem mężczyzną, który nie potrafi utrzymać własnej rodziny i jeszcze żona musi brać pieniądze od mojej matki za moimi plecami?

Nie umiałam odpowiedzieć. Płakałam całą noc.

Zofia próbowała nas pogodzić. Przychodziła do nas z ciastem, dzwoniła do Marcina. On jednak zamknął się w sobie jeszcze bardziej.

W pracy zaczęły się plotki – ktoś widział mnie z teściową na mieście i już wszyscy wiedzieli o „naszych problemach”. Czułam się upokorzona.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej i zastałam Marcina siedzącego przy stole z butelką piwa.

– Wiesz co jest najgorsze? – powiedział cicho. – Że już nie wiem, czy ci ufam.

To bolało najbardziej. Nie pieniądze, nie teściowa, nie plotki – tylko to jedno zdanie.

Minęły tygodnie. Marcin znalazł pracę jako kierowca w hurtowni spożywczej. Powoli zaczęliśmy rozmawiać normalnie, ale coś między nami pękło na zawsze.

Zofia przestała się wtrącać. Od tamtej pory nasze relacje były poprawne, ale chłodne.

Czasem zastanawiam się, czy mogłam postąpić inaczej. Czy szczerość od początku uratowałaby nasze małżeństwo? Czy można odbudować zaufanie po takim kłamstwie?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy rodzina powinna pomagać sobie za wszelką cenę – nawet jeśli oznacza to łamanie zasad i tajemnice?