W imię miłości – Historia Ani i Krzysztofa
– Dziewczyno, gdzie tu jest ulica Kościuszki? Krążę w kółko, nikt nie wie – usłyszałam za plecami, gdy właśnie poprawiałam szalik pod brodą. Odwróciłam się gwałtownie, zaskoczona nieznajomym głosem. Przede mną stał chłopak, może dwa lata starszy ode mnie, z dużą czarną torbą przewieszoną przez ramię. Jego oczy były ciemne i uważne, a na twarzy malował się lekki uśmiech.
– To taki wasz sposób na zaczepianie dziewczyn? – zapytałam, unosząc brew, choć w środku poczułam coś dziwnego. Może to przez ten listopadowy chłód, a może przez to, że od dawna nikt nie patrzył na mnie w taki sposób.
– Jestem Krzysztof. A ty? – wyciągnął rękę, jakbyśmy byli na oficjalnym spotkaniu.
– Kinga – odpowiedziałam odruchowo, choć przecież mam na imię Ania. Nie wiem, dlaczego skłamałam. Może chciałam sprawdzić, czy los pozwoli mi być kimś innym choć przez chwilę. Uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam dalej, ale Krzysztof nie odpuszczał.
– Poczekaj! – zawołał. – Naprawdę się zgubiłem. Może pokażesz mi drogę?
Zatrzymałam się. W głowie miałam tysiąc myśli: mama czeka z obiadem, tata znów będzie narzekał na moje spóźnienia, a ja… ja chciałam choć raz zrobić coś spontanicznego. Spojrzałam na niego i skinęłam głową.
Szliśmy razem przez szare ulice mojego rodzinnego miasta. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym – o studiach, o muzyce, o tym, jak trudno jest znaleźć swoje miejsce w świecie. Krzysztof był inny niż chłopcy z mojej klasy: pewny siebie, ale nie arogancki; zabawny, ale nie nachalny. Gdy dotarliśmy do Kościuszki, zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy.
– Dzięki, Kinga… a może jednak Ania? – zapytał cicho.
Zamarłam. Skąd wiedział? Czyżby znał mnie wcześniej? Czy to tylko przypadek?
– Skąd…
– Widziałem cię kiedyś na rynku z twoją mamą. Pomyliłem się?
Poczułam, jak policzki płoną mi ze wstydu. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
– Przepraszam – powiedziałam w końcu. – Nie wiem, czemu skłamałam.
– Może czasem każdy chce być kimś innym – odpowiedział spokojnie. – Ale ja wolę znać prawdziwą Anię.
To był początek czegoś niezwykłego. Spotykaliśmy się coraz częściej: na kawie w małej kawiarni przy dworcu, na spacerach po parku, czasem po prostu siedzieliśmy razem na ławce i milczeliśmy. Krzysztof miał w sobie coś magnetycznego – potrafił słuchać tak, jakby świat poza nami nie istniał.
W domu jednak wszystko wyglądało inaczej. Mama była coraz bardziej nerwowa; tata wracał z pracy zmęczony i wybuchał przy najmniejszej okazji. Mój młodszy brat Bartek zamykał się w swoim pokoju i udawał, że go nie ma. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego wieczoru mama weszła do mojego pokoju bez pukania.
– Z kim się ostatnio spotykasz? – zapytała ostro.
– Z kolegą ze szkoły – skłamałam.
– Nie kłam mi! Widziałam cię z tym chłopakiem spod dworca. Kim on jest?
Zacisnęłam pięści.
– To tylko znajomy.
– Aniu… – jej głos złagodniał. – Wiesz, że chcemy dla ciebie dobrze. Ale musisz uważać na ludzi z zewnątrz.
Nie rozumiałam tego wtedy. Dla mnie Krzysztof był po prostu… inny. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo ta inność stanie się problemem.
Kilka tygodni później wszystko się wydało. Tata wrócił do domu wcześniej niż zwykle i zobaczył mnie z Krzysztofem pod blokiem. Wybuchła awantura.
– Nie będziesz się zadawać z kim popadnie! – krzyczał tata. – Nie po to tyle lat pracujemy, żebyś teraz marnowała sobie życie!
Mama płakała w kuchni; Bartek schował się pod kołdrą. Ja stałam pośrodku tego chaosu i czułam się coraz bardziej samotna.
Krzysztof próbował mnie pocieszać:
– Jeśli chcesz, mogę porozmawiać z twoimi rodzicami – zaproponował pewnego dnia.
– To nic nie da – odpowiedziałam smutno. – Oni już cię osądzili.
Z czasem zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. Krzysztof miał swoje problemy: jego ojciec pił, matka pracowała za granicą. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec rodziny a uczuciem do niego.
Pewnej nocy zadzwonił do mnie zapłakany:
– Aniu… tata znów pił. Musiałem uciec z domu.
Nie zastanawiając się długo, wybiegłam z mieszkania i pobiegłam do niego. Siedzieliśmy razem na ławce przed blokiem do świtu. Trzymałam go za rękę i czułam, że świat wokół nas przestaje istnieć.
Ale rzeczywistość szybko dała o sobie znać. Mama znalazła mnie rano w łóżku w ubraniu i zaczęła wypytywać:
– Gdzie byłaś całą noc?
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam już wtedy, że nie da się pogodzić tych dwóch światów.
Ostatni raz widziałam Krzysztofa kilka dni później. Przyszedł pożegnać się przed wyjazdem do Warszawy – dostał pracę i musiał zacząć nowe życie.
– Może kiedyś… – zaczął niepewnie.
– Może kiedyś – powtórzyłam przez łzy.
Dziś mijam ulicę Kościuszki codziennie w drodze na uczelnię. Czasem wydaje mi się, że widzę go w tłumie – wysokiego chłopaka z czarną torbą przewieszoną przez ramię. Zastanawiam się wtedy: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę warto było poświęcić wszystko dla miłości?
Może każdy z nas ma swoją ulicę Kościuszki – miejsce, gdzie zaczyna się nowa historia i gdzie trzeba wybrać między sercem a rozumem.