W cieniu pogardy: Opowieść o szukaniu własnego głosu
— Zuzanna, przestań się mazać! — głos ojca odbija się echem w kuchni, gdzie stoję z mokrymi od łez policzkami. — Marta potrafi się zachować, a ty znowu robisz sceny.
Czuję, jak serce ściska mi się w piersi. Chciałam tylko powiedzieć, że nie chcę spędzać urodzin w domu, gdzie wszystko przypomina mi mamę. Ale tata nawet nie patrzy mi w oczy. Jego wzrok jest zimny, jakby patrzył przez szybę na kogoś obcego. Marta, moja przyrodnia siostra, stoi za nim, z ramionami skrzyżowanymi na piersi i uśmiechem pełnym wyższości.
Od śmierci mamy minął już rok, ale dla mnie czas się zatrzymał. Każdy dzień to walka o oddech w domu pełnym milczenia i niedopowiedzeń. Ojciec coraz częściej zamyka się w swoim gabinecie, a kiedy już wychodzi, rozmawia tylko z Martą. Ona zawsze wie, jak zdobyć jego uwagę — opowiada o swoich sukcesach w szkole muzycznej, o nowych znajomych. Ja? Ja jestem tą cichą, tą niewidzialną.
Pamiętam dzień pogrzebu. Stałam obok ojca, który nawet nie złapał mnie za rękę. Marta płakała głośno, a ja czułam się winna, że nie potrafię wykrztusić ani łzy. Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Ojciec zaczął traktować mnie jak cień — obecny, ale nieistotny.
— Może byś się trochę postarała? — rzuca Marta, kiedy zostajemy same w kuchni. — Tata ma dość twojego wiecznego narzekania.
Chciałabym jej odpowiedzieć, krzyknąć, że to niesprawiedliwe. Ale słowa więzną mi w gardle. Zamiast tego wybiegam z domu i idę nad Wisłę. Tam czuję się wolna. Siadam na brzegu i patrzę na wodę. Próbuję sobie przypomnieć głos mamy — jej śmiech, ciepłe dłonie na mojej głowie. Czy ona też czuła się kiedyś tak samotna?
W szkole też nie jest łatwo. Nauczyciele pytają o ojca — „Twój tata to taki poważny człowiek, prawda?” — a ja tylko kiwam głową. Koleżanki zapraszają mnie na urodziny, ale nie mam siły udawać, że wszystko jest w porządku. Najlepsza przyjaciółka, Ola, próbuje mnie wyciągnąć na pizzę.
— Zuzka, musisz z kimś pogadać — mówi pewnego dnia na przerwie. — Nie możesz tak dusić wszystkiego w sobie.
Ale jak mam rozmawiać, skoro nikt nie chce słuchać? Nawet kiedy próbuję powiedzieć ojcu o swoich marzeniach — że chciałabym pójść do liceum plastycznego — on tylko wzdycha i mówi:
— Sztuka? To nie jest prawdziwa przyszłość. Marta będzie pianistką, a ty? Z czego się utrzymasz?
Czuję wtedy, jakby ktoś zgniatał mi serce. Czy naprawdę jestem taka bezwartościowa? Czy moje pragnienia nic nie znaczą?
Wieczorem słyszę przez drzwi rozmowę ojca z Martą.
— Ona musi dorosnąć — mówi tata. — Nie możemy jej ciągle niańczyć.
— Może powinna pójść do psychologa? — pyta Marta z udawaną troską.
Zaciskam pięści. Nie chcę być problemem do naprawienia. Chcę tylko być zauważona.
W dniu moich urodzin dostaję od ojca książkę o matematyce i suchy pocałunek w czoło. Marta daje mi perfumy — te same, których używała mama. Pachną wspomnieniami i bólem.
Wieczorem zamykam się w pokoju i rysuję portret mamy. W jej oczach próbuję odnaleźć siebie sprzed roku — dziewczynkę pełną nadziei i marzeń. Słyszę śmiech Marty z salonu i głos ojca:
— Jesteś moją dumą.
A ja? Kim jestem dla niego?
Następnego dnia postanawiam porozmawiać z ojcem. Wchodzę do jego gabinetu z drżącymi dłońmi.
— Tato… Chciałabym ci coś powiedzieć.
Nie podnosi wzroku znad papierów.
— Słucham.
— Chcę pójść do liceum plastycznego. To dla mnie ważne.
Milczy przez chwilę.
— Zuzanna, musisz myśleć rozsądnie. Nie stać nas na twoje fanaberie.
Czuję łzy napływające do oczu.
— Ale to moje życie! — wykrzykuję nagle, sama zaskoczona swoją odwagą.
Ojciec patrzy na mnie z niedowierzaniem.
— Nie podnoś na mnie głosu!
Wybiegam z domu i biegnę nad Wisłę. Tym razem nie płaczę. Patrzę na wodę i czuję dziwną ulgę. Po raz pierwszy od roku powiedziałam to, co naprawdę czuję.
Wieczorem Ola dzwoni do mnie:
— Zuzka, jestem z ciebie dumna. Może czas zawalczyć o siebie?
Zastanawiam się długo nad jej słowami. Czy mam prawo być szczęśliwa? Czy mogę walczyć o swoje marzenia, nawet jeśli nikt ich nie rozumie?
Patrzę na rysunek mamy i pytam w myślach: „Mamo, czy ty też kiedyś bałaś się być sobą?” Może każdy z nas musi kiedyś znaleźć własny głos — nawet jeśli inni go nie słyszą.