W cieniu burzy: Historia narodzin Zosi
– Zosia, nie rób mi tego! – krzyczała przez telefon mama, kiedy powiedziałam jej, że skurcze są już co pięć minut. – Przecież wiesz, że nie mogę teraz wyjść z domu, tata znowu się upił!
Spojrzałam przez okno na rozświetlone błyskawicami niebo. Deszcz walił o parapet jakby chciał wybić szybę. Byłam sama. Mój mąż, Tomek, utknął w delegacji pod Poznaniem – pociągi nie jeździły przez wichurę. Czułam narastający ból i strach. W głowie miałam tylko jedno: „Nie dam rady sama. Nie dam rady…”
Telefon zadzwonił ponownie. Tym razem to była moja siostra, Magda.
– Zoska, oddychaj głęboko. Zaraz zamówię ci taksówkę. Nie bój się, wszystko będzie dobrze.
Ale czy naprawdę mogło być dobrze? W mojej rodzinie nic nigdy nie było proste. Mama zawsze powtarzała: „Kobieta musi być silna, bo na nikogo nie może liczyć.” Ojciec pił, brat wyjechał do Anglii i nie odzywa się od lat. Magda mieszkała po drugiej stronie miasta i miała dwójkę małych dzieci.
Kolejny skurcz przeszył mnie jak nóż. Oparłam się o ścianę i zaczęłam płakać. Przypomniałam sobie dzieciństwo – wieczne kłótnie rodziców, krzyki, trzaskanie drzwiami. Obiecałam sobie wtedy, że moje dziecko nigdy nie będzie się bało w swoim domu. A teraz? Sama się bałam.
Taksówka przyjechała po pół godzinie. Kierowca spojrzał na mnie z przerażeniem.
– Pani rodzi?!
– Tak… Proszę jechać szybko…
W drodze do szpitala modliłam się w duchu, żeby wszystko poszło dobrze. Ale los miał inne plany.
Na izbie przyjęć panował chaos – burza zerwała prąd w połowie miasta, wszyscy biegali z latarkami. Położna spojrzała na mnie z politowaniem.
– Pierwsze dziecko? – zapytała sucho.
– Tak…
– To potrwa.
Leżałam na łóżku porodowym, słysząc krzyki innych kobiet zza cienkich ścianek. Czułam się jak w pułapce. W pewnym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie i weszła moja mama – mokra od deszczu, z rozmazanym makijażem.
– Zosiu! – rzuciła się do mnie i pierwszy raz od lat przytuliła mnie mocno.
Poczułam jej drżące ręce na swoich plecach.
– Przepraszam… Przepraszam za wszystko…
Nie wiedziałam, czy płaczę z bólu czy z ulgi. Mama została przy mnie przez cały poród. Trzymała mnie za rękę i szeptała słowa otuchy – te same, które kiedyś mówiła mi na dobranoc, zanim wszystko się popsuło.
Gdy usłyszałam pierwszy krzyk mojej córeczki, świat na chwilę przestał istnieć. Położna położyła mi ją na piersi – była taka malutka i ciepła. Płakałam razem z nią.
Mama spojrzała na mnie i powiedziała cicho:
– Teraz już rozumiem…
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, co miała na myśli. Dopiero kilka dni później, kiedy wróciłyśmy do domu, mama usiadła ze mną w kuchni przy herbacie.
– Wiesz… Ja też rodziłam cię sama. Twój ojciec był wtedy w pracy, a babcia nie zdążyła dojechać. Bałam się tak samo jak ty tej nocy.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Nigdy o tym nie mówiła.
– Dlaczego mi tego nie powiedziałaś?
– Bo chciałam być silna… Ale widzę teraz, że siła to nie tylko udawanie przed innymi. To przyznanie się do strachu i proszenie o pomoc.
Te słowa zostały ze mną na długo. Przez kolejne tygodnie mama pomagała mi przy małej Hani – przewijała ją, tuliła do snu, gotowała rosół jak za dawnych lat. Tomek wrócił po kilku dniach i płakał jak dziecko, gdy pierwszy raz wziął córkę na ręce.
Ale życie nie stało się nagle łatwe. Ojciec wracał do domu pijany i robił awantury o byle co. Pewnej nocy obudziły mnie krzyki – mama płakała w kuchni, a ojciec rzucał talerzami.
– Dość! – krzyknęłam wtedy pierwszy raz w życiu tak głośno, że aż Hania się obudziła.
Wszyscy zamilkli.
– Albo przestaniesz pić, albo wynoś się z tego domu!
Ojciec spojrzał na mnie jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu. Wyszedł bez słowa i nie wrócił przez kilka dni.
Mama przytuliła mnie mocno.
– Jesteś silniejsza niż myślisz…
Zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim – o jej młodości, o moim dzieciństwie, o tym, jak bardzo obie chciałyśmy być inne niż nasze matki. Zrozumiałam wtedy, że każda kobieta w naszej rodzinie nosi w sobie strach i nadzieję jednocześnie.
Po kilku tygodniach ojciec przyszedł trzeźwy i poprosił o rozmowę.
– Przepraszam… Chciałbym spróbować jeszcze raz…
Nie wierzyłam mu od razu. Ale dałam mu szansę – dla Hani, dla siebie, dla mamy.
Dziś patrzę na moją córkę i zastanawiam się: czy uda mi się przerwać ten łańcuch lęku i samotności? Czy będę dla niej taką matką, jakiej sama zawsze potrzebowałam?
A wy? Czy też nosicie w sobie historie swoich matek? Czy potraficie wybaczyć i zacząć od nowa?