Ultimatum: Spełnij mój warunek albo opuść dom babci
– Albo zrobicie tak, jak mówię, albo wynoście się z domu mojej matki! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy oknie, zaciskając dłonie na blacie, a jej oczy płonęły gniewem.
Zamarłam z kubkiem herbaty w dłoniach. Obok mnie siedział mój mąż, Paweł, który jeszcze przed chwilą próbował rozładować napięcie żartem. Teraz milczał, patrząc w podłogę. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba i… czegoś jeszcze – strachu.
Od dziecka zazdrościłam koleżankom ich dużych rodzin. U nas zawsze było cicho, chłodno, a mama – Elżbieta – była kobietą twardą, nieprzystępną. Tata odszedł, gdy miałam dziesięć lat. Zostałyśmy same z babcią Janiną, która była moim całym światem. To ona nauczyła mnie piec szarlotkę i śmiać się z drobiazgów. Kiedy umarła dwa lata temu, zostawiła nam swój dom na obrzeżach Krakowa.
Paweł pochodził z rodziny, gdzie przy stole zawsze było gwarno. Marzyliśmy o własnej gromadce dzieci, o śmiechu i chaosie. Ale życie w Krakowie jest drogie, a nasze pensje – nauczycielki i informatyka – nie wystarczały na własne mieszkanie. Dlatego zdecydowaliśmy się zamieszkać w domu po babci. Myśleliśmy, że to początek czegoś pięknego.
Ale mama miała inne plany.
– To nie jest wasz dom! – powtórzyła. – Babcia zostawiła go mi. Pozwoliłam wam tu zamieszkać, ale pod jednym warunkiem.
– Jakim? – zapytałam cicho, czując jak serce bije mi w gardle.
– Nie będziecie mieć dzieci, dopóki nie znajdziecie własnego mieszkania. Nie chcę tu płaczu niemowląt ani pieluch na każdym kroku!
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Mamo… przecież to dom rodzinny. Babcia zawsze chciała, żeby tu było pełno dzieci…
– Babcia już nie żyje! – przerwała mi ostro. – A ja nie zamierzam znosić tego chaosu. Macie wybór.
Wyszła trzaskając drzwiami. Zostaliśmy sami w kuchni.
Paweł objął mnie ramieniem.
– Co robimy? – zapytał szeptem.
Nie miałam pojęcia. Przez kolejne dni chodziliśmy jak cienie. Mama ignorowała nas, udając, że wszystko jest w porządku. Ja płakałam po nocach, bo czułam się jak intruz we własnym domu.
W pracy nie mogłam się skupić. Dzieciaki w szkole pytały: „Pani Kasiu, czemu pani taka smutna?”. A ja uśmiechałam się przez łzy i mówiłam, że to tylko zmęczenie.
Wieczorami Paweł przynosił mi herbatę i mówił:
– Może znajdziemy coś małego na wynajem? Przecież nie możemy tak żyć…
Ale wiedziałam, że nas nie stać nawet na kawalerkę w Krakowie. Wszystkie oszczędności poszły na spłatę długów po babci.
Mama tymczasem zaczęła przynosić do domu katalogi biur nieruchomości i zostawiać je ostentacyjnie na stole. Pewnego dnia znalazłam na lodówce kartkę: „Pamiętajcie o moim warunku”.
Czułam się jak więzień. Zaczęłam unikać mamy, wychodziłam z domu wcześnie rano i wracałam późno wieczorem. Paweł coraz częściej milczał podczas kolacji.
W końcu wybuchłam.
– Mamo! – zatrzymałam ją w korytarzu. – Dlaczego robisz nam to wszystko? Przecież to twój wnuk…
Spojrzała na mnie chłodno.
– Nie jestem gotowa na bycie babcią. I nie chcę mieć w domu hałasu i bałaganu. To mój dom i moje zasady.
– Ale to był dom babci! Ona chciała, żeby tu była rodzina!
– Babcia już nie żyje – powtórzyła bez emocji.
Wtedy coś we mnie pękło. Przestałam walczyć. Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie.
Pewnego dnia Paweł wrócił do domu blady jak ściana.
– Kasia… musimy pogadać.
Usiedliśmy w ogrodzie pod jabłonią babci.
– Dostałem propozycję pracy w Gdańsku. To dużo lepsza pensja… Może tam zaczniemy od nowa?
Zamarłam. Zawsze kochałam Kraków, ale myśl o ucieczce była kusząca.
– A co z moją pracą? Z twoją mamą?
– Twoja mama nigdy nie zaakceptuje naszych marzeń. Może czas przestać walczyć o coś, co nigdy nie będzie nasze?
Przez całą noc nie spałam. Przeglądałam stare zdjęcia babci – jej uśmiechniętą twarz przy stole pełnym wnuków sąsiadów, jej ręce lepiące pierogi ze mną i Pawłem…
Rano podjęliśmy decyzję.
– Mamo – powiedziałam stanowczo przy śniadaniu – wyprowadzamy się za miesiąc do Gdańska.
Mama spojrzała na mnie zaskoczona.
– I bardzo dobrze – powiedziała chłodno. – W końcu będzie tu spokój.
Spakowaliśmy rzeczy w milczeniu. Ostatniego dnia przed wyjazdem weszłam do kuchni i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z kubkiem herbaty babci Janiny.
– Kasia… – zaczęła cicho. – Może kiedyś zrozumiesz, dlaczego tak postąpiłam…
Nie odpowiedziałam. Wyszłam bez słowa.
W Gdańsku zaczęliśmy nowe życie. Wynajęliśmy małe mieszkanie na Zaspie, Paweł dostał awans, a ja znalazłam pracę w szkole podstawowej. Po roku urodziła się nasza córeczka Zosia.
Czasem myślę o mamie i o domu babci pod Krakowem. Czy była szczęśliwa sama? Czy żałowała swojego ultimatum?
Patrzę na Zosię bawiącą się klockami i pytam siebie: czy warto było poświęcić rodzinne więzi dla własnych zasad? Czy można być szczęśliwym bez rodziny?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?