Ukradzione serce: Zima, która zmieniła wszystko
— Marian, ubierz się cieplej! Załóż ten sweter, który dla ciebie zrobiłam, wełniany — mówiła mi Elżbieta, patrząc na mnie z troską w oczach, jakby przeczuwała, że ta zima przyniesie coś więcej niż tylko mróz. Stałem w progu naszego starego domu w Białowieży, a śnieg sypał tak gęsto, że świat za oknem wydawał się zamazany, nierzeczywisty.
Nie chciałem się kłócić. Ostatnio kłóciliśmy się o wszystko: o pieniądze, o dzieci, o to, że jestem nieobecny duchem. Ale tego ranka nie miałem siły nawet na sprzeczkę. Wziąłem sweter i wyszedłem w ciemność, zostawiając za sobą ciepło kuchni i zapach świeżo zaparzonej kawy.
Praca w tartaku była ciężka, zwłaszcza zimą. Palce grabiały z zimna, a oddech zamieniał się w białą mgłę. Ale to nie mróz najbardziej mnie bolał. Od miesięcy czułem, że coś jest nie tak. Elżbieta była inna — zamyślona, drażliwa. Często znikała na długie spacery do lasu albo do sąsiadki, Zofii. Próbowałem z nią rozmawiać, ale zawsze zbywała mnie milczeniem albo krótkim „wszystko w porządku”.
Tego dnia wróciłem wcześniej niż zwykle. Drzwi były lekko uchylone, a w domu panowała dziwna cisza. Usłyszałem głosy dochodzące z kuchni. Przystanąłem na chwilę za ścianą.
— Elżbieta, musisz mu powiedzieć — mówił męski głos. Rozpoznałem go natychmiast. To był Andrzej, mój najlepszy przyjaciel od dzieciństwa. — On zasługuje na prawdę.
— Nie mogę… Marian tego nie przeżyje — odpowiedziała Elżbieta drżącym głosem.
Serce mi zamarło. Poczułem się jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Przez chwilę stałem bez ruchu, próbując zrozumieć sens tych słów.
Wszedłem do kuchni. Elżbieta pobladła na mój widok, Andrzej spuścił wzrok.
— O czym mam się dowiedzieć? — zapytałem cicho.
Nastała cisza tak gęsta, że słyszałem tylko własny oddech i tykanie zegara na ścianie.
— Marian… — zaczęła Elżbieta, ale głos jej się załamał.
— Powiedz mu — naciskał Andrzej.
— To nie jest twoja sprawa! — krzyknęła nagle Elżbieta i wybiegła z kuchni.
Zostaliśmy sami. Patrzyłem na Andrzeja i widziałem w jego oczach coś, czego nigdy wcześniej tam nie było — winę.
— Marian… Ja… Przepraszam cię — powiedział cicho.
Nie musiał mówić więcej. Wszystko zrozumiałem w jednej chwili. Zdrada. Nie tylko żony, ale i przyjaciela. Poczułem się jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Elżbieta zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Andrzej przestał przychodzić do nas do domu. Dzieci wyczuwały napięcie i zadawały pytania, na które nie umiałem odpowiedzieć.
Zima nie odpuszczała. Mróz ścinał wszystko wokół, a ja czułem się coraz bardziej samotny. Próbowałem rozmawiać z Elżbietą, ale ona unikała mnie jak ognia.
Pewnego wieczoru usiadłem przy stole z butelką wódki i starym zdjęciem naszej rodziny. Patrzyłem na uśmiechnięte twarze — moją, Elżbiety, naszych córek — i zastanawiałem się, kiedy wszystko zaczęło się psuć.
Wtedy przyszła Zofia, sąsiadka. Przyniosła mi gorącą herbatę i usiadła naprzeciwko.
— Marian, musisz z nią porozmawiać. Tak dalej być nie może — powiedziała stanowczo.
— A jeśli już za późno? Jeśli ona naprawdę mnie nie kocha? — zapytałem z rozpaczą.
Zofia spojrzała mi prosto w oczy.
— Miłość to nie tylko uczucie. To decyzja. Codziennie musisz ją podejmować na nowo. Ale czasem trzeba pozwolić odejść temu, co już umarło.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż mróz za oknem.
Następnego dnia postanowiłem porozmawiać z Elżbietą raz jeszcze. Siedziała przy oknie i patrzyła na śnieg spadający z gałęzi starego dębu przed domem.
— Elżbieta… Musimy porozmawiać — zacząłem niepewnie.
Odwróciła się powoli. W jej oczach zobaczyłem łzy.
— Przepraszam cię, Marian… Nie chciałam cię skrzywdzić. To wszystko stało się tak nagle… Byłam samotna, ty ciągle pracowałeś… Andrzej był blisko… Nie wiem nawet kiedy to się zaczęło…
Słuchałem jej słów jak przez mgłę. Każde zdanie bolało bardziej niż poprzednie.
— Czy go kochasz? — zapytałem w końcu cicho.
Elżbieta spuściła głowę.
— Nie wiem… Może… Ale to nie ma już znaczenia. Zniszczyłam wszystko…
Siedzieliśmy tak długo w milczeniu. W końcu wyszedłem na dwór i pozwoliłem zimnu przeniknąć mnie do szpiku kości. Potrzebowałem tego bólu, żeby poczuć, że jeszcze żyję.
Minęły tygodnie. Zima powoli ustępowała miejsca przedwiośniu. Śnieg topniał, a ja próbowałem poskładać swoje życie na nowo. Elżbieta wyprowadziła się do matki razem z dziećmi. Andrzej wyjechał do Warszawy.
Zostałem sam w pustym domu pełnym wspomnień i niedokończonych rozmów.
Czasem zastanawiam się, czy można wybaczyć zdradę? Czy serce potrafi się zagoić po takim ciosie? A może są rany, które nigdy się nie zabliźnią?
Może właśnie po to są takie zimy — żebyśmy mogli zobaczyć prawdę o sobie samych.