To nie jest ten człowiek, którego poślubiłam: Historia Magdy i narastającego kryzysu
– Ty znowu nie posprzątałaś kuchni! – Piotr rzucił kluczami na stół, a ja poczułam, jak w gardle rośnie mi gula. Zosia i Antek właśnie zasnęli po godzinach płaczu. W kuchni piętrzyły się naczynia, a ja ledwo stałam na nogach.
„Nie mam już siły, Piotrze. Nie widzisz tego?” – pomyślałam, ale zamiast tego powiedziałam cicho:
– Przepraszam, po prostu nie zdążyłam…
– Ty nigdy nie zdążasz! – przerwał mi ostro. – Ja pracuję całymi dniami, a ty siedzisz w domu i nawet obiadu nie ma na czas.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Siedzę w domu? Tak, siedzę – z dwójką niemowląt, które nie dają mi spać po nocach. Ale przecież on tego nie rozumie. Odkąd urodziły się bliźniaki, Piotr zmienił się nie do poznania. Kiedyś był czuły, troskliwy, potrafił mnie rozśmieszyć nawet w najgorszy dzień. Teraz wracał z pracy naburmuszony, a każda drobnostka była powodem do kłótni.
Jeszcze dwa lata temu byliśmy szczęśliwi. Ślub w małym kościele pod Warszawą, wesele do białego rana. Wszyscy mówili: „Idealna para!”. Nawet teściowa, pani Halina, ściskała mnie wtedy z łzami w oczach.
Teraz? Teraz teściowa dzwoniła codziennie do Piotra i szeptała mu do słuchawki:
– Magda chyba sobie nie radzi… Może powinnaś jej pomóc? Albo zatrudnić kogoś do sprzątania? Bo przecież dzieci muszą mieć porządek…
Słyszałam te rozmowy przez drzwi. Czułam się coraz bardziej osaczona. Zamiast wsparcia – krytyka. Zamiast rozmowy – milczenie lub pretensje.
Pewnego wieczoru, gdy dzieci już spały, usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać. Nie cicho, nie dyskretnie – głośno, szlochając jak dziecko. Piotr wszedł do pokoju i spojrzał na mnie z irytacją.
– Znowu płaczesz? – zapytał chłodno.
– Nie radzę sobie… – wyszeptałam. – Potrzebuję cię.
– Ja też mam swoje problemy! – wybuchł. – Myślisz, że mi jest łatwo? Pracuję po dziesięć godzin dziennie, żebyśmy mieli za co żyć!
Chciałam mu powiedzieć, że go rozumiem. Że wiem, jak bardzo się stara. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego usłyszałam własny głos:
– Ale ja też tu jestem! Ja też potrzebuję wsparcia!
Piotr tylko wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju.
Następnego dnia przyszła teściowa. Bez zapowiedzi. Weszła do mieszkania jak do siebie i od razu zaczęła komentować:
– Ojej, Magdo… Znowu bałagan? Dzieci bez czapeczek? Przecież jest przeciąg! – kręciła głową z dezaprobatą.
Zosia zaczęła płakać. Antek zaraz do niej dołączył. Teściowa przewróciła oczami i westchnęła:
– No widzisz? Dzieci czują twoje nerwy.
Miałam ochotę krzyczeć. Ale zamiast tego uśmiechnęłam się blado i zaczęłam kołysać dzieci.
Wieczorem Piotr wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie i powiedział:
– Mama mówiła, że powinniśmy zatrudnić nianię albo sprzątaczkę.
– Nie stać nas na to – odpowiedziałam zmęczonym głosem.
– Może powinnaś wrócić do pracy? – rzucił nagle.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– I co wtedy? Kto zajmie się dziećmi?
– Mama może pomóc…
Poczułam zimny dreszcz na plecach. Teściowa w naszym domu codziennie? To byłby mój koniec.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, jak bardzo się zmieniliśmy. Gdzie się podziała ta bliskość? Gdzie nasze wspólne plany?
Kilka dni później doszło do kolejnej kłótni. Tym razem o pieniądze. Piotr zarzucił mi, że za dużo wydaję na pieluchy i jedzenie dla dzieci.
– Może powinnaś lepiej gospodarować pieniędzmi? – rzucił z przekąsem.
– Może powinieneś zobaczyć, ile to wszystko kosztuje! – odparłam ostro.
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach coś obcego. Złość? Pogardę? Sama już nie wiem.
Zaczęliśmy coraz częściej spać osobno. On zasypiał na kanapie przed telewizorem, ja z dziećmi w sypialni. Rozmawialiśmy tylko o tym, co konieczne: zakupy, rachunki, dzieci.
Pewnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Magda… Co się dzieje? Słyszę po twoim głosie, że coś jest nie tak.
Chciałam jej powiedzieć wszystko, ale zabrakło mi odwagi. Bałam się przyznać do porażki.
– Wszystko dobrze, mamo – skłamałam.
Ale nic nie było dobrze.
Wkrótce potem Piotr zaczął coraz częściej wychodzić wieczorami „na spotkania służbowe”. Wracał późno, czasem czuć było od niego alkohol. Kiedy pytałam go o to, odpowiadał wymijająco:
– Muszę odreagować. Ty masz dzieci, ja mam pracę i stres.
Czułam się coraz bardziej samotna. Nawet dzieci przestały być dla mnie radością – stały się obowiązkiem, ciężarem nie do udźwignięcia.
Któregoś dnia znalazłam w jego telefonie wiadomość od koleżanki z pracy:
„Dziękuję za wczoraj… Było cudownie.”
Serce mi stanęło. Przez chwilę świat przestał istnieć.
Wieczorem postanowiłam z nim porozmawiać.
– Piotrze… Kim jest Kasia?
Zbladł.
– To tylko koleżanka z pracy…
– Nie kłam mi! – krzyknęłam przez łzy.
Przez chwilę milczał, potem spuścił głowę.
– Nie wiem już sam… Wszystko się posypało…
Wtedy pierwszy raz od miesięcy zobaczyłam w jego oczach smutek zamiast złości.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Ja próbowałam ratować resztki naszej rodziny, on uciekał coraz dalej.
W końcu zebrałam się na odwagę i poprosiłam go o szczerość.
– Chcesz jeszcze być ze mną? – zapytałam cicho.
Piotr długo milczał.
– Nie wiem… Chyba nie potrafię już wrócić do tego, co było…
Poczułam ulgę i ból jednocześnie. Ulgę, bo przestałam udawać przed sobą i światem. Ból – bo to był koniec wszystkiego, co budowaliśmy przez lata.
Dziś mieszkam sama z dziećmi w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Piotr odwiedza Zosię i Antka co drugi weekend. Czasem rozmawiamy spokojnie o dzieciach, czasem milczymy przez cały czas jego wizyty.
Teściowa już mnie nie odwiedza. Moja mama pomaga mi jak może. Powoli uczę się żyć na nowo – bez złudzeń, ale z nadzieją na lepsze jutro dla siebie i dzieci.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę wszystko musiało się tak skończyć?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?