Testament, który odebrał mi wszystko: Historia Marii z Nowego Sącza
– To niemożliwe, pani Mario. Proszę spojrzeć, wszystko jest czarno na białym – powiedział notariusz, przesuwając w moją stronę plik dokumentów. Jego głos był chłodny, a spojrzenie unikało mojego wzroku. Czułam, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg ziemię.
Siedziałam w dusznym gabinecie przy ulicy Jagiellońskiej w Nowym Sączu, a świat za oknem wydawał się nierealny. Ludzie przechodzili obojętnie, nie wiedząc, że właśnie tracę wszystko. Mój mąż, Janusz, zmarł nagle dwa tygodnie temu. Zawał serca – tak powiedzieli lekarze. Nie zdążyłam się z nim pożegnać, nie zdążyłam zapytać o tyle rzeczy. Teraz dowiadywałam się, że nie zostawił mi nawet mieszkania, w którym wspólnie mieszkaliśmy przez dwadzieścia lat.
– To musi być pomyłka – szepnęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Janusz nigdy by mi tego nie zrobił.
Notariusz wzruszył ramionami.
– Testament jest ważny. Wszystko przekazał pani Katarzynie Nowak.
Katarzyna Nowak. Nazwisko jak każde inne, a jednak brzmiało jak wyrok. Kim była ta kobieta? Dlaczego mój mąż oddał jej wszystko?
Wyszłam na ulicę, czując się jak cień samej siebie. Przechodnie mijali mnie obojętnie, a ja miałam ochotę krzyczeć. W domu czekała na mnie córka, Zosia. Miała dopiero siedemnaście lat i właśnie przygotowywała się do matury.
– Mamo? – zapytała niepewnie, widząc moją zapłakaną twarz.
Nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Jak wytłumaczyć dziecku, że ojciec zostawił nas z niczym? Że przez całe życie żyliśmy w kłamstwie?
– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho i usiadłam przy stole.
Opowiedziałam jej wszystko. O testamencie, o Katarzynie Nowak, o tym, że dom należy teraz do kogoś innego. Zosia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Ale… przecież tata nas kochał! – wykrzyknęła. – To niemożliwe!
Przytuliłam ją mocno. Sama nie rozumiałam niczego.
Następne dni były jak koszmar. Telefon dzwonił coraz częściej – banki, prawnicy, nawet sąsiedzi zaczęli szeptać za naszymi plecami. W sklepie spożywczym pani Halina spojrzała na mnie z litością.
– Pani Mario, słyszałam… Jak pani sobie radzi?
Nie radziłam sobie. Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że to tylko zły sen. Ale rzeczywistość była bezlitosna.
Pewnego dnia zadzwonił telefon.
– Dzień dobry, tu Katarzyna Nowak – usłyszałam w słuchawce spokojny głos kobiety. – Chciałabym się spotkać i porozmawiać o sprawach spadkowych.
Zgodziłam się. Musiałam zobaczyć tę kobietę na własne oczy.
Spotkałyśmy się w kawiarni „Sądecka”. Katarzyna była młodsza ode mnie o kilka lat, elegancka, zadbana. Patrzyła na mnie z mieszaniną współczucia i pewności siebie.
– Przykro mi z powodu pani straty – zaczęła uprzejmie. – Janusz był dla mnie bardzo ważny.
– Kim pani dla niego była? – zapytałam bez ogródek.
Westchnęła ciężko.
– Byliśmy razem przez ostatnie pięć lat. Wiedziałam o pani istnieniu… ale Janusz mówił, że wasze małżeństwo to tylko formalność.
Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Pięć lat? Jak mogłam niczego nie zauważyć?
– Mieliście dziecko? – zapytałam drżącym głosem.
– Nie… Ale Janusz chciał zacząć nowe życie. Miał dość ukrywania się.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Przez dwadzieścia lat byłam żoną człowieka, którego nie znałam.
Po powrocie do domu Zosia czekała na mnie z walizką w ręku.
– Mamo, musimy coś zrobić! Nie możemy pozwolić tej kobiecie zabrać nam wszystkiego!
Ale co mogłyśmy zrobić? Prawo było po stronie Katarzyny. Rozpoczęła się walka o każdy dzień w naszym domu. Katarzyna przysyłała pisma od prawników, żądała opuszczenia mieszkania w ciągu miesiąca.
Zaczęłyśmy szukać pomocy u znajomych i rodziny. Moja siostra Basia próbowała interweniować:
– Mario, nie możesz się poddać! Przecież to twoje życie!
Ale nawet ona nie rozumiała bólu upokorzenia i bezsilności.
W międzyczasie zaczęły wychodzić na jaw kolejne tajemnice Janusza. Okazało się, że miał długi w firmie rodzinnej i ukrywał przed nami problemy finansowe. Jego brat Andrzej przyszedł do mnie pewnego wieczoru:
– Mario, musisz wiedzieć… Janusz od lat brał kredyty na firmę bez twojej wiedzy. Wszystko przegrał na giełdzie.
Czułam się coraz bardziej osaczona. Nie tylko straciłam męża i dom, ale też poczucie bezpieczeństwa i zaufania do ludzi.
Zosia zaczęła zamykać się w sobie. Przestała chodzić do szkoły, całymi dniami siedziała w swoim pokoju.
– To wszystko moja wina – powtarzała cicho.
Próbowałam ją pocieszyć:
– Kochanie, to nie twoja wina. To tata nas zawiódł.
Ale sama nie wierzyłam w swoje słowa.
W końcu nadszedł dzień wyprowadzki. Spakowałyśmy nasze rzeczy do kilku walizek i wynajęłyśmy małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Zosia płakała całą noc.
Przez kolejne miesiące próbowałam znaleźć pracę. Było ciężko – nikt nie chciał zatrudnić kobiety po pięćdziesiątce bez doświadczenia zawodowego. W końcu dostałam posadę sprzątaczki w szkole podstawowej.
Każdego dnia walczyłam o to, by Zosia miała co jeść i mogła kontynuować naukę. Czułam się upokorzona, ale nie miałam wyboru.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Basia:
– Mario, musisz walczyć o swoje! Idź do sądu! Może uda ci się unieważnić testament!
Zebrałam resztki sił i poszłam do prawnika. Mecenas Kowalczyk był jedyną osobą, która potraktowała mnie poważnie.
– Pani Mario, jeśli udowodnimy, że Janusz był pod wpływem Katarzyny lub działał pod presją, możemy spróbować unieważnić testament.
Zaczęła się długa batalia sądowa. Katarzyna wynajęła najlepszych adwokatów z Krakowa. Przesłuchiwano mnie wielokrotnie – pytano o każdy szczegół mojego małżeństwa, o relacje z Januszem, o nasze wspólne życie.
Czułam się jak oskarżona zamiast ofiary.
W sądzie spotkałam Katarzynę jeszcze raz. Tym razem jej twarz była zimna i obojętna.
– Chcę tylko sprawiedliwości – powiedziałam jej cicho przed rozprawą.
Spojrzała na mnie z pogardą:
– Sprawiedliwość już się dokonała.
Proces trwał ponad rok. W końcu sąd orzekł, że testament pozostaje ważny – nie znaleziono dowodów na manipulację czy presję ze strony Katarzyny.
Przegrałam wszystko: dom, majątek, poczucie bezpieczeństwa i resztki wiary w ludzi.
Ale zyskałam coś innego – siłę do walki o siebie i córkę. Zosia zdała maturę i dostała się na studia pedagogiczne w Krakowie. Ja zaczęłam pracować jako opiekunka osób starszych i powoli odbudowywałam swoje życie od nowa.
Czasem wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można naprawdę znać drugiego człowieka? A może najważniejsze to nauczyć się ufać samej sobie?