Testament, którego nie chciałam napisać
– Mamo, musimy porozmawiać. – Głos Agaty był twardy, nieprzyjemnie stanowczy. Spojrzałam na nią przez stół, próbując odczytać z jej twarzy, czy to żart. Ale jej oczy były zimne, a usta zaciśnięte w cienką linię.
– O czym? – zapytałam, choć przeczuwałam, że nie będzie to rozmowa o pogodzie.
– O testamencie – wtrącił się Tomek, mój syn. Siedział obok siostry, z rękami skrzyżowanymi na piersi. – Chcemy wiedzieć, co zamierzacie zrobić z mieszkaniem i oszczędnościami.
Zamarłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że śnię. Przecież jeszcze niedawno byli dziećmi, którym czytałam bajki na dobranoc. Teraz siedzieli naprzeciwko mnie jak dwójka prawników, domagając się jasnych deklaracji.
Mój mąż, Andrzej, spuścił wzrok. Wiedziałam, że nie znosi takich rozmów. Zawsze powtarzał: „Jeszcze mamy czas”. Ale dzieci były nieugięte.
– To dla naszego bezpieczeństwa – ciągnęła Agata. – Widzisz, co się dzieje w rodzinach bez testamentu. Potem są kłótnie, sądy…
– My się nie pokłócimy – próbowałam zażartować. – Jesteście rodzeństwem.
Tomek prychnął.
– Lepiej to spisać. Nigdy nie wiadomo.
W tamtej chwili poczułam się jak przedmiot. Jakby całe moje życie sprowadzało się do mieszkania w bloku na Ursynowie i kilku tysięcy na koncie. Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie tłukły mi się pytania: Czy to ja zawiodłam jako matka? Czy naprawdę wychowałam dzieci na ludzi, którzy myślą tylko o spadku?
Andrzej próbował mnie uspokoić.
– Daj spokój, Anka. To normalne. Ludzie chcą mieć pewność.
– Ale przecież żyjemy! – wybuchłam któregoś wieczoru. – Jeszcze nie umieramy!
On tylko wzruszył ramionami i wrócił do czytania gazety.
Zaczęłam analizować nasze życie rodzinne. Może za bardzo ich rozpieszczaliśmy? Może powinniśmy byli wymagać więcej? Przypomniałam sobie, jak Agata w liceum chciała jechać na obóz językowy do Londynu. Zrobiliśmy wszystko, żeby jej to umożliwić, choć ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Tomek dostał komputer na studia, bo „wszyscy mają”. Nigdy nie odmawialiśmy im pomocy.
A teraz siedzą naprzeciwko nas i żądają testamentu.
Zadzwoniłam do mojej siostry, Magdy.
– Oni chyba oszaleli – żaliłam się przez telefon. – Jak można tak naciskać rodziców?
Magda westchnęła.
– U nas było podobnie. Tylko że u nas to teść zaczął dzielić majątek jeszcze za życia. I potem wszyscy się pokłócili na amen.
– Ale przecież my nie mamy fortuny! – jęknęłam.
– To nie chodzi o pieniądze – powiedziała cicho Magda. – To chodzi o kontrolę. O lęk przed przyszłością.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta. Agata przestała dzwonić „tak po prostu”. Tomek wpadał tylko po to, żeby odebrać pocztę albo coś zjeść. Czułam się coraz bardziej samotna.
W końcu Andrzej powiedział:
– Może napiszemy ten testament? Przynajmniej będzie spokój.
Ale ja nie chciałam pisać testamentu pod presją własnych dzieci. To było dla mnie upokarzające.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Agata.
– Mamo, możemy się spotkać? Sama.
Zgodziłam się niechętnie. Spotkałyśmy się w kawiarni na Mokotowie. Agata wyglądała na zmęczoną.
– Przepraszam, jeśli cię uraziłam – zaczęła cicho. – Po prostu… boję się o przyszłość. Tomek też. Wiesz, jak jest teraz z mieszkaniami…
Patrzyłam na nią i widziałam w niej małą dziewczynkę, która tuliła się do mnie po koszmarze sennym. Ale teraz była dorosłą kobietą, która bała się o swoją stabilność.
– Ale przecież żyjemy! – powtórzyłam bezradnie.
Agata spuściła wzrok.
– Wiem… Ale świat jest inny niż kiedyś. Wszystko jest drogie, niepewne…
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Zrozumiałam, że to nie tylko chciwość czy brak szacunku. To strach przed przyszłością, której nie potrafią sobie wyobrazić bez naszej pomocy.
Ale czy to usprawiedliwia ich naciski?
Zaczęliśmy z Andrzejem rozmawiać o tym coraz częściej. On był za tym, żeby napisać testament i mieć święty spokój. Ja czułam opór – jakby podpisanie tego papieru było symbolicznym końcem naszej rodziny.
Pewnego dnia Tomek przyszedł do nas sam.
– Mamo… Tato… Przepraszam za tamtą rozmowę. Może rzeczywiście przesadziliśmy…
Spojrzałam na niego uważnie.
– Dlaczego tak ci zależy?
Wzruszył ramionami.
– Boję się zostać z niczym. Kredyt na mieszkanie mnie dobija. A wy… no wiecie… jesteście już starsi…
Poczułam ukłucie żalu i gniewu jednocześnie.
– Myślisz tylko o pieniądzach?
Tomek pokręcił głową.
– Nie… Po prostu świat jest inny niż kiedyś…
Przez kolejne dni myślałam o tym bez przerwy. Czy naprawdę wychowaliśmy dzieci na ludzi pozbawionych empatii? Czy może to ja jestem staroświecka i nie rozumiem ich lęków?
W końcu usiedliśmy razem przy stole – cała czwórka.
– Dobrze – powiedziałam drżącym głosem. – Napiszemy ten testament. Ale chcę, żebyście wiedzieli jedno: to nie jest dla nas łatwe. Czuję się tak, jakbyście już nas pogrzebali.
Agata zaczęła płakać. Tomek spuścił głowę.
– Przepraszamy…
Podpisaliśmy dokumenty u notariusza tydzień później. Atmosfera była ciężka jak ołów. Po wszystkim wróciliśmy do domu w milczeniu.
Od tamtej pory coś się zmieniło między nami a dziećmi. Są bardziej zdystansowani, rzadziej dzwonią „bez powodu”. Ja też czuję mur między nami – mur zbudowany z papierów i niedopowiedzianych słów.
Czasem patrzę na zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem sprzed lat i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy można jeszcze odbudować bliskość po czymś takim? Czy testament naprawdę rozwiązuje problemy rodzinne… czy tylko je pogłębia?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?