Teść w Naszym Mieszkaniu: Pięć Miesięcy, Które Zmieniły Wszystko
— Znowu zostawiłaś kubek na stole. — Głos teścia rozbrzmiał w kuchni, zanim jeszcze zdążyłam otworzyć oczy. Była szósta rano. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko sen, ale nie. Od pięciu miesięcy każdy dzień zaczynał się podobnie: od drobnych uwag, spojrzeń pełnych dezaprobaty i poczucia, że w moim własnym domu jestem gościem.
Mam na imię Marta. Mam trzydzieści dwa lata, męża Piotra i pięcioletnią córkę Zosię. Sześć lat temu przysięgaliśmy sobie z Piotrem miłość i wsparcie na dobre i na złe. Przeszliśmy przez wiele: jego utrata pracy, moje załamanie nerwowe po porodzie, długi, które ciągnęły się za nami jak cień. Ale zawsze byliśmy razem. Aż do teraz.
Piotr jest jedynakiem. Jego ojciec, pan Andrzej, po śmierci żony został sam w małym miasteczku pod Lublinem. Kiedy zadzwonił do Piotra z informacją, że musi przeprowadzić się do Warszawy na kilka miesięcy — bo remontują jego blok, a on nie ma dokąd pójść — nie mieliśmy serca odmówić. To przecież rodzina.
— To tylko pięć miesięcy — powtarzał Piotr. — Damy radę, jak zawsze.
Ale już pierwszego dnia wiedziałam, że będzie inaczej. Pan Andrzej wszedł do mieszkania z walizką i spojrzał na mnie tak, jakby oceniał każdy centymetr mojego życia. Od razu zaczął przestawiać rzeczy w kuchni, narzekać na hałas z telewizora i komentować sposób, w jaki wychowuję Zosię.
— Dziecko powinno chodzić spać wcześniej — mówił z przekonaniem. — W moich czasach nikt nie pozwalał dzieciom siedzieć do dwudziestej pierwszej.
Próbowałam tłumaczyć, że Zosia ma trudności z zasypianiem, że lekarz zalecił nam wieczorne czytanie bajek. Ale pan Andrzej tylko przewracał oczami.
Najgorsze były wieczory. Nasze dwupokojowe mieszkanie nagle stało się za małe dla trzech dorosłych i dziecka. Pan Andrzej zajął pokój Zosi, więc córka spała z nami w salonie na rozkładanej kanapie. Każda noc była walką o miejsce i ciszę.
— Marta, musisz zrozumieć, że to mój ojciec — powtarzał Piotr, kiedy próbowałam z nim rozmawiać o sytuacji. — On jest samotny. Musimy być wyrozumiali.
Ale ile można być wyrozumiałym? Kiedy po raz kolejny usłyszałam od teścia, że powinnam znaleźć „prawdziwą pracę”, bo praca zdalna to nie praca, poczułam, jak narasta we mnie gniew.
— Panie Andrzeju, czasy się zmieniły — odpowiedziałam pewnego dnia, starając się zachować spokój. — Pracuję jako grafik komputerowy i utrzymuję rodzinę razem z Piotrem.
— W moich czasach kobieta zajmowała się domem — rzucił krótko.
Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Chodziłam do pracy do kawiarni na rogu, byle tylko nie słyszeć kolejnych uwag. Zosia coraz częściej pytała:
— Mamusiu, dlaczego dziadek jest smutny?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Sama czułam się coraz bardziej przytłoczona. Piotr stawał między nami jak mediator, ale coraz częściej miałam wrażenie, że wybiera stronę ojca.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez drzwi:
— Ona cię nie szanuje — mówił pan Andrzej do Piotra. — Pozwalasz jej rządzić w domu.
Poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę tak to wyglądało? Przecież całe życie starałam się być dobrą żoną i matką.
Z czasem zaczęły się kłótnie o wszystko: o rachunki za prąd (bo pan Andrzej zostawiał światło w każdym pokoju), o zakupy (bo „za dużo wydaję na głupoty”), nawet o to, jak wieszam pranie.
Najgorszy był dzień, kiedy Zosia zachorowała na grypę. Potrzebowała ciszy i spokoju, ale pan Andrzej oglądał telewizję tak głośno, że słychać go było w całym bloku. Prosiłam go o ściszenie — bez skutku.
— To mój dom! — krzyknął wtedy Piotr do mnie po raz pierwszy od lat. — Mój ojciec może robić co chce!
Poczułam się zdradzona. Czy naprawdę moje zdanie już się nie liczy?
Przez kolejne tygodnie zamknęłam się w sobie. Przestałam rozmawiać z Piotrem o czymkolwiek poza sprawami codziennymi. Zosia widziała naszą napiętą atmosferę i coraz częściej płakała bez powodu.
W końcu nadszedł dzień wyprowadzki pana Andrzeja. Spakował walizkę i bez słowa wyszedł z mieszkania. Przez chwilę poczułam ulgę… ale potem przyszło zmęczenie i pustka.
Piotr długo milczał tego wieczoru. W końcu powiedział:
— Przepraszam cię, Marta. Nie wiedziałem, że to wszystko tak cię zrani.
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam przez okno na szare ulice Warszawy i zastanawiałam się: czy naprawdę można być szczęśliwym w rodzinie, jeśli nie szanuje się swoich granic? Czy miłość wystarczy, by przetrwać wszystko?
Czasem myślę: czy gdybyśmy wtedy postawili jasne zasady od początku, byłoby inaczej? A może są sytuacje, w których po prostu nie da się znaleźć kompromisu? Co wy byście zrobili na moim miejscu?