Telefon o północy od teściowej, który zmienił wszystko: Moja noc na komisariacie z dzieckiem
– Gdzie ty jesteś?! – głos mojej teściowej przeszył ciszę nocy jak nóż. Była godzina 00:17, a ja właśnie próbowałam uśpić moją córeczkę Zosię, która od kilku godzin płakała bez przerwy. Mój mąż, Michał, spał w drugim pokoju po ciężkim dniu w pracy. – Pani Anno, jest środek nocy… – zaczęłam szeptem, żeby nie obudzić Zosi. – Ty się nie wymądrzaj! Dzisiaj są moje urodziny, a ty nawet nie raczyłaś przyjechać! Wszyscy pytają o ciebie i Michała! – wykrzyczała do słuchawki.
Zacisnęłam powieki, czując jak łzy napływają mi do oczu. To nie był pierwszy raz, kiedy teściowa robiła mi wyrzuty. Od początku naszego małżeństwa dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. Ale tej nocy byłam naprawdę wykończona – Zosia miała gorączkę, Michał był nieobecny duchem, a ja czułam się kompletnie sama.
– Pani Halino, Zosia jest chora… Nie mogę jej zostawić samej…
– Przestań wymyślać! Każde dziecko czasem płacze! – przerwała mi. – Przyjeżdżaj natychmiast, bo inaczej…
Nie dokończyła zdania. Rozłączyła się. Przez chwilę siedziałam w ciemności, słysząc tylko szloch Zosi i własne przyspieszone bicie serca. Czy naprawdę powinnam jechać? Michał nawet nie zareagował na krzyk matki przez telefon. „Może przesadzam? Może powinnam być bardziej wyrozumiała?” – myślałam, ale w głębi duszy czułam narastającą złość.
Nagle usłyszałam trzask drzwi wejściowych. Michał wyszedł na korytarz, spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Mama dzwoniła? Co znowu?
– Chce, żebyśmy przyjechali na jej urodziny. Teraz. Zosia jest chora…
– Anka, daj spokój. Ona zawsze robi sceny. Idź spać.
Ale nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: „A jeśli Halina naprawdę się zdenerwuje? Jeśli coś sobie zrobi?” Wiedziałam, że potrafi być impulsywna. Po godzinie bezsenności podjęłam decyzję: ubrałam Zosię w ciepły kombinezon, wzięłam klucze i wyszłam z mieszkania.
Na klatce schodowej spotkałam sąsiadkę, panią Jadwigę.
– Pani Aniu, gdzie pani idzie o tej porze?
– Do teściowej… Ma urodziny.
Pani Jadwiga spojrzała na mnie ze współczuciem i pokiwała głową.
Droga przez nocne miasto była jak koszmar senny. Zosia płakała w foteliku samochodowym, a ja powtarzałam sobie: „Jeszcze tylko godzina… Wytrzymam.”
Kiedy dotarłam pod blok teściowej na Pradze, zobaczyłam światła w oknach i usłyszałam głośną muzykę. Weszłam na klatkę schodową i już na drugim piętrze poczułam zapach alkoholu i dymu papierosowego. Otworzyłam drzwi mieszkania Haliny – w środku panował chaos: szwagierka Iwona tańczyła z butelką wódki, teść krzyczał do telewizora, a Halina siedziała przy stole z miną męczennicy.
– No proszę! Królowa przyszła! – zawołała Halina na mój widok. – I dziecko przywlokła! Jakby nie mogła zostawić u matki!
Zosia zaczęła jeszcze głośniej płakać. Próbowałam ją uspokoić, ale Halina już podeszła do mnie i wyrwała mi ją z rąk.
– Daj tu to dziecko! Ty nawet nie umiesz go uspokoić!
Zamarłam. Bałam się odezwać – wiedziałam, że każda moja reakcja tylko pogorszy sytuację. Wszyscy patrzyli na mnie jak na intruza.
Nagle szwagierka Iwona zaczęła się śmiać:
– Anka, może napijesz się wódki? Może wtedy będziesz bardziej ludzka!
Czułam się upokorzona. Chciałam zabrać Zosię i wyjść, ale Halina nie chciała jej oddać.
– Nie oddam ci jej! Ty jesteś złą matką! – krzyczała.
Wtedy wydarzyło się coś strasznego: Halina potknęła się o dywan i upadła razem z Zosią na podłogę. Usłyszałam przeraźliwy płacz córki i zobaczyłam krew na jej czole.
– Coś ty zrobiła?! – wrzasnęłam i rzuciłam się do dziecka.
Wszyscy nagle ucichli. Teść zadzwonił po karetkę, a ja trzymając Zosię na rękach płakałam razem z nią.
W szpitalu lekarz powiedział mi, że to tylko rozcięcie skóry i że wszystko będzie dobrze, ale musimy zostać na obserwacji do rana.
O czwartej nad ranem do szpitala weszli policjanci.
– Pani Anno Kowalska? Musimy panią przesłuchać w sprawie incydentu z udziałem dziecka.
Byłam w szoku. Okazało się, że Halina zadzwoniła na policję i oskarżyła mnie o zaniedbanie dziecka!
Na komisariacie siedziałam z Zosią na kolanach, odpowiadając na pytania policjantów:
– Czy była pani pod wpływem alkoholu?
– Nie.
– Dlaczego zabrała pani dziecko w środku nocy?
– Bo teściowa mnie wezwała…
Czułam się jak przestępca. Policjant spojrzał na mnie ze współczuciem:
– Proszę się nie martwić. To wygląda na rodzinny konflikt…
Wróciłyśmy do domu nad ranem. Michał spał jak kamień. Kiedy mu opowiedziałam wszystko rano, tylko wzruszył ramionami:
– Mama przesadza…
Od tamtej pory nie odezwałam się do Haliny ani słowem. Michał twierdzi, że powinnam „przebaczyć i zapomnieć”. Ale czy można zapomnieć taką noc?
Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: ile jeszcze jestem w stanie znieść dla tej rodziny? Czy naprawdę muszę ciągle udowadniać swoją wartość? A może powinnam wreszcie postawić granice?
Czy ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak sobie poradziliście?