Szwagierka się zakochała — a my znów odpowiadamy za jej dziecko
— Co tu się dzieje?! — krzyknęłam, stając w progu naszego domu, jeszcze z walizką w ręku i piaskiem z działki pod paznokciami. Zamiast znajomej ciszy i zapachu świeżo wywietrzonego mieszkania, przywitał mnie piskliwy śmiech i zapach lakieru do paznokci. Moje dzieci, zmęczone podróżą, patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami. W salonie, na kanapie, siedziała ona — Ania, moja szwagierka, z rozpuszczonymi włosami i telefonem przy uchu. Obok niej biegała jej córka, Zosia, rozrzucając zabawki po całym pokoju.
— O, już jesteście! — rzuciła Ania, nawet nie podnosząc wzroku znad ekranu. — Wpadłam tylko na chwilę…
Spojrzałam na męża. Stał w kuchni, jakby był gościem we własnym domu. Wzruszył ramionami bezradnie.
— Ania… — zaczęłam powoli, próbując nie wybuchnąć. — Co tu robisz? Przecież miałaś być u siebie w Krakowie.
— No tak, ale… — Ania zerknęła na mnie z uśmiechem. — Poznałam kogoś. Wiesz, taki facet… Marcin. Przystojny, inteligentny… No i musiałam się wyrwać na kilka dni. Zosia nie mogła jechać ze mną, więc pomyślałam…
— Że zostawisz ją nam? — przerwałam jej ostro.
Ania wzruszyła ramionami i zaczęła zbierać swoje kosmetyki z łazienki. — Przecież to tylko kilka dni. Wy zawsze sobie radzicie.
Zawsze sobie radzimy. Te słowa dźwięczały mi w głowie przez całą noc. Leżałam w łóżku i słyszałam przez ścianę cichy płacz Zosi, która tęskniła za mamą. Moje dzieci były zdezorientowane: „Mamo, dlaczego Zosia z nami mieszka? Kiedy wróci ciocia Ania?”
Mój mąż próbował mnie uspokoić:
— Daj spokój, to tylko kilka dni. Ania zawsze była trochę nieodpowiedzialna…
— Ale to nie jest pierwszy raz! — syknęłam przez zęby. — Pamiętasz zeszłe święta? Albo tamten weekend w maju? Zawsze zostawia nam Zosię i znika!
Czułam się jak opiekunka we własnym domu. Każdego dnia musiałam organizować czas trójce dzieci — własnym i Zosi. Gotowałam obiady dla wszystkich, prałam ubrania Ani (bo przecież zostawiła u nas pół szafy), sprzątałam po jej kosmetykach rozstawionych wszędzie: na pralce, przy umywalce, nawet w kuchni.
Minął tydzień. Ania dzwoniła codziennie wieczorem:
— Kochana, jeszcze jeden dzień! Marcin zabrał mnie nad jezioro…
— Aniu, Zosia płacze za tobą! — mówiłam coraz bardziej zdesperowana.
— Oj tam, przytul ją ode mnie! Jesteś najlepszą ciocią na świecie!
Zaczęłam mieć dość. Moje dzieci były coraz bardziej rozdrażnione. Mąż unikał rozmów o Ani. Czułam się oszukana i wykorzystana.
W końcu zadzwoniłam do teściowej.
— Pani Haniu, czy wie pani, gdzie jest Ania? Bo od tygodnia opiekujemy się Zosią…
Teściowa westchnęła ciężko:
— Dziecko, ja już nie mam siły do tej dziewczyny. Całe życie taka była… Ale przecież to twoja rodzina.
Moja rodzina. Czy naprawdę muszę brać odpowiedzialność za błędy innych? Czy bycie rodziną oznacza bycie zawsze na każde zawołanie?
Kiedy Ania w końcu wróciła — opalona, szczęśliwa, z nowym pierścionkiem na palcu — nawet nie przeprosiła.
— Dzięki za wszystko! Jesteście kochani! — rzuciła lekko i zabrała Zosię.
Patrzyłam za nimi przez okno i czułam pustkę. Mój dom znów był cichy. Dzieci wróciły do swoich zajęć. Mąż odetchnął z ulgą.
Ale ja nie mogłam przestać myśleć o tym, co się wydarzyło. Czy naprawdę jestem tylko tłem dla cudzych historii? Czy rodzina to obowiązek czy wybór?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze razy dam się wykorzystać? I czy potrafię powiedzieć „dość”, zanim znów zatracę siebie w cudzych problemach?