Szare oczy ojca: Powrót po latach

— Nie pamiętałem, że to dziś twoje urodziny — powiedział, patrząc gdzieś ponad moją głową, jakby szukał tam odpowiedzi na pytania, których nie miał odwagi mi zadać. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w małej kawiarni na Pradze, a ja czułam, jak moje serce wali tak głośno, że chyba słyszą je wszyscy wokół. Przez chwilę miałam ochotę wstać i wyjść, zostawić go z jego zapomnieniem i moim bólem, ale coś mnie zatrzymało. Może to były te szare oczy — dokładnie takie jak moje.

Kiedy byłam mała, wszyscy mówili, że mam oczy ojca. Szare, jak tafla jeziora, gdy niebo zbiera się do deszczu. Babcia powtarzała, że jestem do niego podobna w ruchach, że „nawet palce masz jak on”. Przez długie lata to mi wystarczało. Bo nie miałam nic więcej. Ojciec odszedł, gdy miałam siedem lat. Nie pamiętam kłótni, żadnych dramatów. Po prostu pewnego dnia już go nie było. Mama powiedziała tylko: „Tata musiał wyjechać”.

Przez lata próbowałam sobie przypomnieć jego głos. Czasem wydawało mi się, że słyszę go w snach — cichy, ciepły, trochę zachrypnięty. Ale kiedy budziłam się rano, wszystko znikało. Zostawały tylko te oczy w lustrze i pytanie: dlaczego? Mama nigdy nie chciała mówić o ojcu. „Nie pytaj” — powtarzała za każdym razem, gdy próbowałam drążyć temat. W końcu przestałam pytać.

Dorastałam w cieniu jego nieobecności. Każde święta były jak plaster zrywany z rany — bolało za każdym razem tak samo mocno. W szkole zazdrościłam koleżankom, które mogły opowiadać o swoich ojcach: jak zabierają je na rower, jak uczą jeździć samochodem, jak krzyczą na nie za złe oceny. Ja miałam tylko wspomnienia — urywki obrazów: jego ręka na mojej głowie, śmiech gdzieś w kuchni, zapach papierosów i kawy.

Kiedy miałam piętnaście lat, znalazłam w szufladzie stare zdjęcie. Ojciec trzymał mnie na rękach, a ja śmiałam się do obiektywu. Patrzyłam na to zdjęcie godzinami, próbując sobie wyobrazić, co by było, gdyby został. Czy byłabym inną osobą? Czy byłabym szczęśliwsza?

Minęło wiele lat. Skończyłam studia, zaczęłam pracować w wydawnictwie. Życie układało się jakoś — bez fajerwerków, ale też bez większych dramatów. Aż do dnia, kiedy dostałam wiadomość od ciotki Hani: „Twój ojciec wrócił do Warszawy. Chce się z tobą zobaczyć”.

Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się myśli: po co wraca po tylu latach? Czego ode mnie chce? Czy mam prawo go nienawidzić? A może powinnam wybaczyć? Rano spojrzałam w lustro i zobaczyłam te same szare oczy — zmęczone i pełne lęku.

Spotkaliśmy się w kawiarni „Stara Praga”. Przyszedł punktualnie. Wyglądał starzej niż go zapamiętałam — siwe włosy, zmarszczki wokół oczu. Ale kiedy spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem, poczułam się znów jak ta siedmioletnia dziewczynka.

— Cześć, Zosiu — powiedział cicho.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez chwilę milczeliśmy oboje.

— Przepraszam… — zaczął niepewnie. — Wiem, że nie mam prawa cię prosić o nic…

— Dlaczego odszedłeś? — przerwałam mu ostro.

Zawahał się.

— To skomplikowane…

— Dla mnie było bardzo proste — powiedziałam przez zaciśnięte zęby. — Po prostu cię nie było.

Patrzył na mnie długo. W jego oczach zobaczyłam coś na kształt bólu.

— Byłem młody… głupi… Myślałem, że sobie nie poradzę… Z twoją mamą już wtedy się nie układało…

— A ja? — zapytałam cicho. — O mnie też zapomniałeś?

Nie odpowiedział od razu. Wziął łyk kawy i spojrzał przez okno.

— Bałem się… Bałem się odpowiedzialności…

Poczułam narastającą złość.

— A teraz? Dlaczego teraz wracasz?

Westchnął ciężko.

— Jestem chory… Lekarze mówią… — urwał i spuścił wzrok. — Chciałem cię zobaczyć… zanim będzie za późno.

Przez chwilę nie mogłam oddychać. Wszystko we mnie krzyczało: „Nie wybaczaj mu! Nie zasłużył!”. Ale jednocześnie czułam żal i smutek tak wielki, że aż bolało fizycznie.

— Myślisz, że jedno spotkanie wszystko naprawi? — zapytałam gorzko.

— Nie… Wiem, że nie… Ale chciałem spróbować…

Siedzieliśmy tak jeszcze długo. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o mojej pracy, o tym jak dorastałam bez niego, o babci, która już nie żyje. On opowiadał mi o swoim życiu za granicą — o samotności, o błędach, których żałuje.

Kiedy wychodziliśmy z kawiarni, zatrzymał się nagle i spojrzał mi prosto w oczy.

— Masz moje oczy — powiedział cicho.

Uśmiechnęłam się smutno.

— Tak mówią…

Pożegnaliśmy się bez słów. Patrzyłam za nim długo, aż zniknął za rogiem ulicy.

Wróciłam do domu i długo siedziałam w ciszy. W głowie wciąż brzmiały jego słowa: „Nie pamiętałem…”. Czy można zapomnieć o własnym dziecku? Czy można wybaczyć komuś taką pustkę?

Patrzę w lustro i widzę jego oczy — swoje oczy. I zastanawiam się: czy jestem skazana na powtarzanie tych samych błędów? Czy potrafię być lepsza niż on?

Może każdy z nas nosi w sobie jakieś rany po rodzicach. Ale czy potrafimy je kiedyś naprawdę uleczyć?