Syn żony zajął moją przestrzeń – historia Stanisława Kowalskiego
— Oszalałeś, Krzysiek?! To mój pokój! — Stałem w drzwiach, ściskając klucze tak mocno, że aż bolały mnie palce. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Kanapa, na której przez lata czytałem książki i słuchałem radia, była teraz zajęta przez Krzyśka, syna mojej żony z pierwszego małżeństwa. Nawet nie podniósł głowy znad telefonu.
— Był twój, wujku Stasiu — mruknął beznamiętnie. — Teraz mój. Mama powiedziała.
Zrobiło mi się gorąco. — Jaka znowu mama?! — wybuchnąłem. — Nie jestem twoim wujkiem! Gdzie jest twoja matka?
Krzysiek wzruszył ramionami i przewinął coś na ekranie. — W kuchni. Powiedziała, że mam się tu przenieść, bo potrzebuję więcej przestrzeni do nauki.
Stałem jak słup soli. Przez chwilę miałem ochotę rzucić kluczami o podłogę, ale powstrzymałem się. To był mój dom. Mój pokój. Mój azyl od świata. A teraz? Czułem się jak intruz.
Wyszedłem na korytarz i zobaczyłem Martę, moją żonę, krzątającą się przy kuchence. — Marta, możemy porozmawiać? — zapytałem cicho, starając się nie wybuchnąć.
Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. — Co się stało?
— Krzysiek zajął mój pokój. Bez pytania. Bez rozmowy. Po prostu… wszedł i się rozgościł.
Westchnęła ciężko. — Stasiu, przecież wiesz, że on ma maturę za rok. Potrzebuje spokoju, miejsca do nauki. Ty możesz przecież pracować w salonie albo w naszej sypialni.
— Ale to był mój pokój! — głos mi zadrżał. — Jedyna przestrzeń, gdzie mogłem być sobą.
Marta odwróciła się do mnie plecami i zaczęła mieszać zupę. — Przesadzasz. To tylko pokój.
Tylko pokój? Dla niej może tak, ale dla mnie to było coś więcej. To był mój świat zamknięty na cztery spusty, miejsce, gdzie mogłem uciec od hałasu, od problemów w pracy, od codziennych kłótni o rachunki i obowiązki domowe. Teraz zostało mi tylko kilka metrów kwadratowych w salonie, gdzie każdy mógł wejść bez pukania.
Wieczorem próbowałem porozmawiać z Krzyśkiem jeszcze raz.
— Słuchaj, rozumiem, że potrzebujesz miejsca do nauki, ale może jakoś się dogadamy? Może ustalimy godziny? — zaproponowałem pojednawczo.
Spojrzał na mnie z politowaniem. — Daj spokój, stary. Mama powiedziała, że to już mój pokój. Ty możesz sobie siedzieć gdzie indziej.
Poczułem się upokorzony. Jakby ktoś wyrzucił mnie z własnego domu. Przez całą noc przewracałem się z boku na bok, słysząc zza ściany śmiech Krzyśka i dźwięki gier komputerowych.
Następnego dnia wróciłem z pracy wcześniej niż zwykle. W salonie siedziała Marta z Krzyśkiem i rozmawiali o jego planach na studia. Nawet nie zauważyli, kiedy wszedłem.
— Cześć — rzuciłem cicho.
— O, Stasiu! — Marta uśmiechnęła się sztucznie. — Krzysiek właśnie opowiada o swoich marzeniach.
Usiadłem na brzegu fotela i poczułem się jak piąte koło u wozu. Próbowałem wtrącić się do rozmowy, ale każde moje zdanie było ignorowane lub kwitowane krótkim „aha”.
Wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra, Zofia.
— Co u ciebie? — zapytała ciepło.
Nie wytrzymałem i opowiedziałem jej wszystko.
— Stasiu, nie możesz pozwolić, żeby tak cię traktowali! To twój dom! Musisz postawić granice! — mówiła stanowczo.
Ale jak? Jak mam walczyć o swoje miejsce, kiedy czuję się jak obcy? Kiedy Marta staje po stronie syna i nie widzi mojego bólu?
Przez kolejne dni atmosfera w domu była coraz gęstsza. Unikaliśmy się z Martą wzrokiem, a Krzysiek traktował mnie jak powietrze. Zacząłem coraz częściej wychodzić na długie spacery po parku albo zaszywać się w piwnicy pod pretekstem majsterkowania.
Pewnego wieczoru usłyszałem przez drzwi rozmowę Marty z Krzyśkiem:
— On zawsze robi z igły widły — mówiła Marta zirytowana. — Musisz go po prostu ignorować.
— Spoko, mamo. I tak niedługo wyjadę na studia i będzie miał swój święty spokój.
Zacisnąłem pięści ze złości i smutku jednocześnie. Czy naprawdę byłem aż takim ciężarem?
W weekend postanowiłem porozmawiać z Martą szczerze.
— Marta, musimy coś ustalić. Czuję się tu coraz gorzej. Nie mogę być tylko dodatkiem do twojego życia i życia Krzyśka.
Spojrzała na mnie chłodno. — Przesadzasz. Zawsze jesteś taki drażliwy.
— Może dlatego, że nikt mnie tu nie słucha? Może dlatego, że nie mam już swojego miejsca?
Wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju bez słowa.
Zostałem sam ze swoimi myślami. Zacząłem zastanawiać się nad wszystkim: nad naszym małżeństwem, nad tym domem pełnym cudzych rzeczy i wspomnień, nad tym, czy jeszcze jestem tu potrzebny.
Minęły kolejne tygodnie w milczeniu i napięciu. Krzysiek coraz częściej wychodził ze znajomymi albo zamykał się w swoim — moim! — pokoju na całe dnie. Marta żyła swoim życiem: praca, zakupy, seriale wieczorami.
Któregoś dnia wróciłem do domu i zobaczyłem na stole walizkę Krzyśka.
— Wyjeżdżam na weekend do Wrocławia — rzucił przez ramię.
Poczułem ulgę i jednocześnie pustkę. Usiadłem w końcu w swoim dawnym pokoju; pachniało tam już innym człowiekiem, innymi sprawami.
Wieczorem Marta przyszła do mnie i usiadła obok.
— Stasiu… Może rzeczywiście powinniśmy porozmawiać o wszystkim od nowa?
Spojrzałem na nią zmęczonym wzrokiem.
— Może… Ale czy jeszcze umiemy rozmawiać?
Czasem zastanawiam się: kiedy dom przestaje być domem? Czy można go odzyskać? Czy wystarczy walczyć o swoje miejsce – czy lepiej czasem po prostu odejść?