Świąteczne pożegnanie i noworoczny cud: Opowieść Krystyny
W kuchni unosił się zapach pieczonego schabu z ziemniakami, na stole migotały ciepłym blaskiem świece, a ja – Krystyna – poprawiałam obrus, z niepokojem wypatrując męża. Tego wieczoru starałam się szczególnie – zbliżał się Nowy Rok, chciałam, by ta noc była wyjątkowa. Ale Marek spóźniał się – aż dwie godziny. Wszystko ostygło, nawet moje serce.
Siedziałam przy stole, patrząc na zegar. Wskazówki przesuwały się powoli, a ja czułam, jak narasta we mnie gniew i rozczarowanie. Dzwoniłam do niego trzy razy – bez odpowiedzi. W końcu usłyszałam klucz w zamku. Drzwi otworzyły się z trzaskiem.
– Gdzie byłeś? – zapytałam od razu, nawet nie próbując ukryć drżenia w głosie.
Marek wszedł do kuchni, nie patrząc mi w oczy. Pachniał zimnym powietrzem i papierosami.
– Przepraszam, Krystyna. Musiałem się przejść. Potrzebowałem chwili dla siebie.
– Chwili dla siebie? W Wigilię? Wiesz, ile razy dzwoniłam? Wszystko wystygło! – podniosłam głos, czując jak łzy napływają mi do oczu.
– Nie mogłem… Po prostu nie mogłem tu być – powiedział cicho i usiadł przy stole. – To wszystko mnie przerasta.
Zamilkliśmy. Przez chwilę słychać było tylko tykanie zegara i cichy szloch mojej mamy z drugiego pokoju. Wiedziałam, że słyszała naszą kłótnię.
Marek spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Krystyna, ja… Ja nie wiem, czy dam radę tak dalej żyć. Przepraszam.
Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Przecież wszystko przygotowałam tak starannie! Chciałam tylko jednej spokojnej nocy, bez kłótni i pretensji.
– Co to znaczy? – zapytałam szeptem.
– Muszę wyjechać. Potrzebuję czasu. Może to tylko kilka dni… Może dłużej. Nie wiem.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego, jakby był kimś obcym. Wstał, podszedł do szafy i zaczął pakować torbę. Mama weszła do kuchni, spojrzała na mnie pytająco.
– Marek wyjeżdża – powiedziałam bezbarwnym głosem.
Mama pokiwała głową ze smutkiem. Wiedziała więcej niż ja chciałam przyznać.
Kiedy Marek wychodził, zatrzymał się w drzwiach.
– Przepraszam – powtórzył i wyszedł w zimną noc.
Zostałam sama z mamą i pustką w sercu. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły się w głowie: Co zrobiłam źle? Czy mogłam coś zmienić? Czy to już koniec?
Następne dni były jak życie pod wodą – wszystko działo się jakby za szybą. Mama próbowała mnie pocieszać, ale jej słowa odbijały się ode mnie jak od ściany.
– Krystynko, czasem trzeba pozwolić odejść – mówiła cicho. – Może wróci. Może nie. Ale ty musisz żyć dalej.
Nie chciałam tego słuchać. Każdy dźwięk telefonu sprawiał, że serce mi zamierało. Ale Marek nie dzwonił.
Sylwester nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Wszyscy wokół szykowali się do zabawy, a ja siedziałam w kuchni z mamą i patrzyłam na zimne resztki schabu z Wigilii. O północy usłyszałam wybuchy fajerwerków za oknem i poczułam nagłą falę samotności tak silną, że aż zabrakło mi tchu.
Wtedy zadzwonił telefon.
– Krystyna? – usłyszałam głos Marka po drugiej stronie. Był cichy i zmęczony.
– Tak? – odpowiedziałam drżącym głosem.
– Mogę wrócić? – zapytał po chwili ciszy.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam krzyczeć, płakać, wyrzucić mu wszystko, co czułam przez te dni samotności. Ale zamiast tego powiedziałam tylko:
– Wróć.
Godzinę później stał w drzwiach. Wyglądał na starszego o kilka lat niż wtedy, gdy wychodził. Bez słowa podszedł do mnie i przytulił mocno.
– Przepraszam – wyszeptał jeszcze raz. – Bałem się wszystkiego: pracy, życia, odpowiedzialności… Ale najbardziej bałem się stracić ciebie.
Poczułam łzy na policzkach – moje i jego. Mama patrzyła na nas z kąta kuchni i uśmiechała się przez łzy.
Nowy Rok zaczął się od cichego pojednania przy zimnym schabie i herbacie z cytryną. Nie było wielkich słów ani obietnic na przyszłość. Była tylko nadzieja – delikatna jak płomień świecy na stole.
Czasem myślę: czy można naprawdę zacząć od nowa? Czy jedno świąteczne pożegnanie może zmienić całe życie? Może właśnie wtedy rodzi się cud – kiedy wszystko wydaje się już stracone.