Strażnik Stępniak – Zima, która zmieniła wszystko
„Nie ufaj mu, Anka. On ma w oczach coś zimnego, jakby patrzył przez ciebie, a nie na ciebie.” Słowa matki dźwięczały mi w głowie, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Stępniaka. Stał przy bramie zakładu, opatulony w granatowy płaszcz, z czapką naciągniętą na uszy. Mróz szczypał w policzki, a śnieg skrzypiał pod butami. Wszyscy się spieszyli – do pracy, do domu, byle szybciej przejść obok niego. On tylko kiwał głową, nie patrząc nikomu w oczy.
Nikt nie wiedział, skąd się wziął. Portierka Basia szepnęła mi kiedyś na ucho: „Firma ochroniarska go przysłała. Na zastępstwo. Podobno miał jakieś kłopoty na północy.” Ale dokumenty miał w porządku, trzeźwy, opanowany. Uprzejmy, ale zdystansowany – jakby każde słowo ważył na złotej wadze. Z początku myślałam, że to przez zimno. Ale potem zrozumiałam, że to coś więcej.
W naszym zakładzie wszyscy znali się od lat. Plotki rozchodziły się szybciej niż kawa po stołówce. Kiedy pojawił się Stępniak, atmosfera zgęstniała. Ludzie zaczęli szeptać: „Może to jakiś były glina?”, „A może uciekł przed kimś?” Nawet szefowa kadrowa, pani Grażyna, patrzyła na niego spode łba.
Ja sama miałam wtedy dość własnych problemów. Ojciec pił coraz więcej, matka płakała po nocach. Brat wyjechał do Niemiec i nie dawał znaku życia. Pracowałam na produkcji, zmiana za zmianą, byle tylko nie wracać do domu za wcześnie. Czułam się jak duch – niewidzialna dla wszystkich.
Pewnego dnia zostałam po godzinach. Zgasły światła na hali i musiałam przejść przez pusty korytarz do portierni. Słyszałam tylko własne kroki i bicie serca. W portierni siedział Stępniak, czytał jakąś starą książkę. Spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi.
– Coś się stało? – zapytał cicho.
– Nie… Po prostu… Zostałam dłużej.
– Nie powinnaś chodzić sama po zmroku – powiedział i zamknął książkę.
Było w tym coś troskliwego, ale też stanowczego. Przez chwilę poczułam się bezpieczna – pierwszy raz od dawna.
Zaczęliśmy rozmawiać częściej. O książkach, o pogodzie, o życiu w małym mieście. Nigdy nie mówił o sobie. Unikał pytań o rodzinę czy dawną pracę. Kiedyś zapytałam:
– Skąd pan jest?
– Z północy – odpowiedział krótko.
– Ma pan tam kogoś?
– Nie mam już nikogo.
Zamilkłam. W jego głosie była taka pustka, że aż zabolało mnie serce.
Wkrótce zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Ktoś włamał się do magazynu z częściami. Zginęły narzędzia i trochę gotówki z kasy socjalnej. Ludzie zaczęli szeptać coraz głośniej: „To ten nowy! Przecież nikt go nie zna!” Nawet Basia zaczęła mnie unikać.
Pewnego wieczoru matka czekała na mnie w kuchni.
– Anka, słyszałam… Podobno widują cię z tym strażnikiem.
– Rozmawiamy czasem. Nic więcej.
– Uważaj na siebie! Tacy ludzie… Oni zawsze coś ukrywają.
Nie wiedziałam już, komu wierzyć. Sama zaczęłam się bać – nie Stępniaka, ale tej narastającej nieufności wokół mnie. Czułam się jak podejrzana tylko dlatego, że próbowałam być dla kogoś miła.
W końcu przyszła komisja z firmy ochroniarskiej. Przesłuchiwali wszystkich – nawet mnie.
– Czy zauważyła pani coś podejrzanego w zachowaniu pana Stępniaka?
– Nie… Jest spokojny, uprzejmy…
– Czy próbował panią namawiać do czegokolwiek?
– Nie!
Widziałam potem Stępniaka na korytarzu. Stał wyprostowany, z rękami splecionymi za plecami. Wyglądał na zmęczonego.
– Przepraszam – powiedziałam cicho.
– Za co? – spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
– Za ludzi… Za to wszystko.
– Nie przejmuj się. Jestem przyzwyczajony.
Tego wieczoru wróciłam do domu i zobaczyłam ojca śpiącego przy stole z pustą butelką wódki. Matka siedziała w kącie i płakała bezgłośnie. Pomyślałam wtedy: „Może wszyscy jesteśmy strażnikami własnych tajemnic? Może każdy z nas czegoś się boi?”
Następnego dnia rano okazało się, że złapali złodzieja – to był syn jednego z majstrów, który potrzebował pieniędzy na długi hazardowe. Stępniak został oczyszczony z zarzutów, ale atmosfera już nigdy nie wróciła do normy.
Kilka dni później przyszedł do mnie po zmianie.
– Dziękuję ci – powiedział cicho.
– Za co?
– Za to, że byłaś jedyną osobą, która nie patrzyła na mnie jak na przestępcę.
Uśmiechnął się smutno i odszedł przez bramę w śniegu. Już nigdy go nie zobaczyłam.
Czasem myślę o nim zimowymi wieczorami. O tym, jak łatwo jest osądzać innych i jak trudno jest zaufać komuś obcemu. Czy gdybyśmy wszyscy byli bardziej otwarci, mniej podejrzliwi – nasze życie wyglądałoby inaczej? Czy można naprawdę poznać drugiego człowieka?
Może każdy z nas nosi w sobie jakiegoś Stępniaka – samotnego strażnika własnych sekretów.