Spadek, który rozdarł naszą rodzinę – czy pieniądze są ważniejsze niż miłość?
– Nie wierzę, że to zrobiłaś! – głos mojego męża, Pawła, odbijał się echem po pustym salonie. Stałam przy oknie, patrząc na szare, listopadowe niebo, a w środku czułam tylko pustkę i narastającą złość.
– Ja? To ty od tygodni knujesz za moimi plecami z twoją siostrą! – odpowiedziałam, nie odwracając się.
Wszystko zaczęło się miesiąc temu, kiedy zmarła moja teściowa, Zofia. Była kobietą trudną, ale kochałam ją na swój sposób. Przez lata trzymała rodzinę w ryzach, a jej dom w podwarszawskiej wsi był miejscem naszych spotkań. Po jej śmierci zostały wspomnienia, żal… i testament, który miał zmienić wszystko.
Pamiętam dzień odczytania testamentu. Siedzieliśmy w kancelarii notarialnej: ja, Paweł, jego siostra Marta i ich ojciec. Notariusz czytał powoli, a każde słowo wbijało się we mnie jak szpilka. Zofia cały majątek – dom, działkę i oszczędności – zapisała… mnie. Nie dzieciom, nie mężowi. Mnie.
W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć. Paweł zbladł, Marta zacisnęła usta. Ojciec Pawła spuścił wzrok. Wyszliśmy w milczeniu. Dopiero w samochodzie Paweł wybuchł:
– Wiedziałaś o tym? – zapytał z wyrzutem.
– Przysięgam, nie miałam pojęcia! – odpowiedziałam drżącym głosem.
Ale czy on mi uwierzył? Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Marta przestała odbierać moje telefony. Paweł zamknął się w sobie. W domu panowała cisza, którą przecinały tylko krótkie, zimne rozmowy o codziennych sprawach. Czułam się jak intruz we własnym życiu.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła z Martą przez telefon:
– To niesprawiedliwe! Mama zawsze mówiła, że dom zostanie dla nas…
– Może przekonać ją, żeby się podzieliła? – szeptała Marta.
– Spróbuję – odpowiedział Paweł.
Wiedziałam już, co mnie czeka. Następnego dnia Paweł zaproponował rozmowę. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
– Powinnaś oddać połowę Martcie – zaczął bez ogródek.
– To nie takie proste – odpowiedziałam. – To był wybór twojej mamy. Nie rozumiem, dlaczego miałabym…
– Bo to sprawiedliwe! – przerwał mi. – Marta jest twoją rodziną.
– A ja? – zapytałam cicho. – Czy ja nie jestem twoją rodziną?
Nie odpowiedział. Wstał i wyszedł z domu.
Od tamtej pory żyliśmy obok siebie. Każdy dzień był walką – o uwagę, o zrozumienie, o normalność. Marta zaczęła rozpuszczać plotki wśród sąsiadów. Ludzie patrzyli na mnie krzywo na ulicy. „Ta, co zabrała dom po teściowej” – szeptali za moimi plecami.
W pracy nie mogłam się skupić. Szefowa zauważyła moją rozkojarzoną minę:
– Wszystko w porządku, Aniu? – zapytała.
– Tak… po prostu mam trudny czas – odpowiedziałam wymijająco.
Wieczorami płakałam w poduszkę. Czułam się winna, choć nie zrobiłam nic złego. Zastanawiałam się, dlaczego Zofia wybrała właśnie mnie. Czy chciała mi podziękować za opiekę w ostatnich latach? Czy chciała ukarać swoje dzieci za coś, o czym nie wiedziałam?
Pewnego dnia Marta przyszła do mnie do pracy. Weszła bez zapowiedzi, z twarzą pełną gniewu.
– Oddaj mi to, co moje! – syknęła przez zaciśnięte zęby.
– Marta, proszę cię… – zaczęłam.
– Nie będę prosić! – przerwała mi. – Jeśli nie oddasz połowy domu, spotkamy się w sądzie.
Zamarłam. Sąd? Czy naprawdę do tego doszło?
Wieczorem powiedziałam o wszystkim Pawłowi. Spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Mogłaś to załatwić po ludzku.
– A co to znaczy „po ludzku”? Mam oddać wszystko, bo tak chce twoja siostra?
– Nie rozumiesz…
– To ty nie rozumiesz! – krzyknęłam. – Od śmierci twojej matki nie jesteśmy już rodziną. Jesteśmy wrogami.
Zapanowała cisza. Paweł wyszedł z domu i nie wrócił przez całą noc.
Następnego dnia dostałam wezwanie do sądu. Marta naprawdę postanowiła walczyć o spadek. Przez kolejne miesiące żyłam w ciągłym stresie. Każda rozprawa była jak kolejny cios. Rodzina Pawła przestała się do mnie odzywać. Nawet ojciec Pawła, który zawsze był dla mnie życzliwy, unikał mojego wzroku.
W końcu sąd przyznał mi rację – testament był ważny, a majątek należał do mnie. Ale nie czułam zwycięstwa. Straciłam rodzinę, zaufanie męża, spokój ducha. Dom, który miał być symbolem bezpieczeństwa, stał się dla mnie więzieniem.
Paweł wyprowadził się kilka tygodni później. Zostawił tylko krótką kartkę: „Nie potrafię tak żyć”.
Dziś siedzę sama w tym dużym domu i zastanawiam się, czy warto było walczyć o coś, co przyniosło mi tylko ból. Czy pieniądze naprawdę są ważniejsze niż miłość? Czy można odbudować rodzinę po takim rozdarciu?
Może wy też kiedyś stanęliście przed podobnym wyborem? Co byście zrobili na moim miejscu?