Sofa Marzeń – Historia o Miłości, Stracie i Dorastaniu
– Marek, czy twoja mama znowu wyjeżdża w ten weekend? – Zosia szeptała mi do ucha, gdy siedzieliśmy na starej, wysłużonej sofie w moim pokoju. Jej głos był pełen nadziei, ale i niepokoju. Wiedziałem, że czeka na odpowiedź, która pozwoli nam choć przez chwilę poczuć się wolnymi od codziennych ograniczeń.
– Nie wiem… Ostatnio coraz rzadziej jeździ na działkę. Mówi, że nie ma już siły – odpowiedziałem, patrząc na jej delikatne dłonie splecione nerwowo na kolanach.
Ta sofa była naszym azylem. „Marzenie” – tak ją nazwałem, bo tylko na niej mogliśmy być naprawdę sobą. Kiedy mama wyjeżdżała do Gdańska albo na działkę pod Olsztynem, Zosia zostawała u mnie na noc. Te chwile były jak ukradzione kawałki szczęścia. Czekaliśmy na nie z utęsknieniem, licząc dni do kolejnego weekendu.
Ale lato się skończyło. Wrzesień jeszcze rozpieszczał nas ciepłym słońcem, ale wiedzieliśmy, że to tylko kwestia czasu, aż przyjdą deszcze i chłód. Mama przestała wyjeżdżać. Zostawało nam tylko czekać… albo znaleźć inny sposób.
Pewnego wieczoru, gdy mama wróciła wcześniej z pracy i zastała nas razem na sofie, atmosfera zgęstniała jak powietrze przed burzą.
– Marek, ile razy mam powtarzać? To nie jest hotel! – jej głos był ostry jak nóż. – Zosia, twoi rodzice wiedzą, gdzie jesteś?
Zosia spuściła wzrok. Wiedziałem, że jej rodzina nie akceptuje naszej relacji. Jej ojciec uważał mnie za nieudacznika bez perspektyw, a matka bała się, że Zosia zmarnuje sobie życie przez miłość do chłopaka z blokowiska.
– Mamo, proszę cię… – zacząłem tłumaczyć, ale przerwała mi gestem ręki.
– Nie chcę tego widzieć pod moim dachem! – powiedziała stanowczo i wyszła z pokoju trzaskając drzwiami.
Zosia zaczęła płakać. Przytuliłem ją mocno do siebie. Czułem bezsilność i gniew. Dlaczego świat nie może pozwolić nam być razem?
Przez kolejne tygodnie spotykaliśmy się ukradkiem. W parku, w kawiarni na rogu, czasem w bibliotece. Każde spotkanie było krótkie i nerwowe. Zosia coraz częściej mówiła o wyjeździe do Warszawy.
– Marek, może powinniśmy spróbować zacząć od nowa gdzieś indziej? Tutaj wszystko jest takie trudne…
Nie chciałem tego słyszeć. Bałem się zmian. Bałem się zostawić mamę samą – od śmierci taty była coraz bardziej zamknięta w sobie. Ale bałem się też stracić Zosię.
Pewnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Mama siedziała na sofie „Marzenie”, patrząc w pustkę.
– Marek… – zaczęła cicho. – Wiem, że ci ciężko. Ale ja też się boję. Boję się zostać sama.
Usiadłem obok niej. Po raz pierwszy od dawna rozmawialiśmy szczerze. Opowiedziała mi o swoich lękach, o tym jak trudno jej pogodzić się z tym, że dorastam i chcę mieć własne życie.
– Mamo… Ja kocham Zosię. Ale nie chcę cię zostawiać.
– Nie możesz żyć tylko dla mnie – odpowiedziała ze łzami w oczach.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Myślałem o tym wszystkim: o Zosi, o mamie, o naszej sofie „Marzenie”, która była świadkiem tylu naszych rozmów i łez.
Kilka dni później Zosia zadzwoniła do mnie późnym wieczorem.
– Marek… podjęłam decyzję. Wyjeżdżam do Warszawy. Dostałam pracę w księgarni. Chciałabym, żebyś pojechał ze mną…
Serce mi zamarło. Wiedziałem, że to może być nasza jedyna szansa.
– Muszę porozmawiać z mamą – odpowiedziałem drżącym głosem.
Rozmowa była trudna. Mama płakała, ja płakałem. Ale w końcu powiedziała:
– Jeśli ją kochasz… musisz spróbować. Ja sobie poradzę.
Pakowałem się w pośpiechu. Ostatni raz usiadłem na sofie „Marzenie”. Przejechałem dłonią po jej wysłużonym obiciu. Ile wspomnień kryło się w tych sprężynach?
Wyjechaliśmy z Zosią do Warszawy. Było ciężko – małe mieszkanie na Pradze, praca po godzinach, tęsknota za domem i mamą. Ale byliśmy razem.
Czasem wracam myślami do tej starej sofy i do tamtych dni pełnych niepewności i nadziei. Czy dobrze zrobiłem? Czy można pogodzić miłość do rodziny z własnym szczęściem? Może każdy z nas musi kiedyś wybrać swoją drogę… Ale czy można nie żałować żadnej decyzji?