Sobotnie spotkanie, które zmieniło wszystko: O rodzinie, serniku i słowach, które ranią
– Tylko nie zaczynaj mi tu znów o diecie! – krzyknęłam, wymachując widelcem z kawałkiem sernika. Czułam, jak cała twarz mi płonie, a serce bije szybciej niż zwykle. Wszyscy przy stole zamilkli. Nawet wujek Marek, który zawsze miał coś do powiedzenia, spojrzał na mnie zaskoczony. – I tak wiem, że jestem gruba! – dodałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
– Weruś, nikt ci tego nie mówi – odezwała się spokojnie Ania, moja młodsza siostra. Jej głos był miękki, ale czułam w nim nutę współczucia, której nie znosiłam. – Basia tylko chciała podzielić się przepisem…
– A ja nie prosiłam! – przerwałam jej ostro. Basia, nasza kuzynka, siedziała naprzeciwko mnie z szeroko otwartymi oczami. Widziałam, jak jej ręka drży, gdy odkładała widelec na talerz.
W tej chwili poczułam się jak potwór. Wszyscy patrzyli na mnie z mieszaniną zdziwienia i zażenowania. Mama próbowała ratować sytuację: – Może napijemy się kawy? – zaproponowała z wymuszonym uśmiechem.
Ale ja już wiedziałam, że atmosfera została zepsuta. Znowu. Przez moje nerwy, przez moją nadwrażliwość na temat wagi i wyglądu. Przez to, że od miesięcy walczyłam sama ze sobą i przegrywałam tę walkę każdego dnia.
Zawsze byłam „tą większą” w rodzinie. Ania była szczupła i wysportowana, Basia miała figurę modelki. Ja – od dzieciństwa słyszałam „masz takie ładne oczy”, „masz śliczny uśmiech”, ale nigdy nikt nie powiedział mi wprost, że jestem ładna całościowo. Zawsze coś było „ale”.
Odkąd pamiętam, sobotnie spotkania rodzinne były dla mnie źródłem stresu. Każdy kawałek ciasta był jak test: czy zjem go bez komentarza? Czy ktoś rzuci uwagę o kaloriach? Czy znowu usłyszę: „Może spróbujesz tej nowej diety?”
Tym razem to ja wybuchłam pierwsza. Nie wytrzymałam napięcia. Widziałam, jak tata spuszcza wzrok na swój talerz, jakby chciał zniknąć pod stołem. Mama próbowała zagadać o pogodzie, ale nikt jej nie słuchał.
– Weronika… – zaczęła Basia cicho. – Ja naprawdę nie chciałam cię urazić. Po prostu… ten sernik jest bez cukru i pomyślałam, że może cię to zainteresuje…
Poczułam ukłucie w sercu. Może rzeczywiście przesadziłam? Ale przecież nie chodziło tylko o ten jeden komentarz. To była kropla przelewająca czarę goryczy.
– Przepraszam – powiedziałam cicho, patrząc w okno. Za szybą padał deszcz, krople spływały po szkle jak łzy.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Słychać było tylko tykanie zegara i szum ekspresu do kawy.
– Może powinniśmy po prostu… mniej mówić o jedzeniu? – zaproponowała Ania niepewnie. – Każdy ma swoje sprawy i swoje kompleksy.
– Ale przecież jesteśmy rodziną! – odezwała się mama z nutą rozpaczy w głosie. – Powinniśmy rozmawiać o wszystkim!
– Nie o wszystkim – mruknęłam pod nosem.
Wstałam od stołu i wyszłam do ogrodu mimo deszczu. Potrzebowałam powietrza. Krople uderzały mnie w twarz, ale nie obchodziło mnie to. Usiadłam na ławce pod jabłonią i pozwoliłam sobie na łzy.
Czułam się samotna jak nigdy dotąd. Z jednej strony kochałam swoją rodzinę, z drugiej miałam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie. Że dla nich moje uczucia to tylko fanaberia.
Po chwili usłyszałam za sobą kroki. To była Ania.
– Mogę? – zapytała cicho.
Skinęłam głową.
Usiadła obok mnie i przez chwilę milczałyśmy.
– Wiesz… ja też mam swoje kompleksy – powiedziała nagle. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Ty? Przecież jesteś idealna!
Zaśmiała się gorzko.
– Idealna? Weronika, codziennie boję się, że przytyję choćby kilogram i wszyscy to zauważą. Że przestanę być tą „ładną” siostrą. Ciągle porównuję się do innych…
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.
– Może powinniśmy przestać się tak oceniać? Siebie i innych…
Pokiwałam głową ze łzami w oczach.
Po powrocie do domu atmosfera była już inna. Mama podała kawę i ciasto bez słowa komentarza. Tata opowiedział jakiś żart o pracy i wszyscy się zaśmialiśmy – trochę nerwowo, ale jednak razem.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym wszystkim: o słowach, które ranią bardziej niż czyny; o rodzinie, która czasem nieświadomie wbija szpilki tam, gdzie najbardziej boli; o tym, jak trudno być sobą w świecie pełnym oczekiwań.
Czy naprawdę musimy ciągle udowadniać swoją wartość? Czy rodzina to miejsce wsparcia czy wiecznej oceny?
Może kiedyś nauczę się akceptować siebie taką, jaka jestem. Może kiedyś przestanę bać się sobotnich spotkań przy stole…