Smutek matki: Gdy miłość do córki staje się ciężarem, a każdy telefon boli coraz bardziej
– Mamo, tylko tym razem, przysięgam – głos Mileny drżał w słuchawce, a ja już wiedziałam, co usłyszę dalej. – Potrzebuję tylko tysiąca złotych. Oddam ci, jak tylko dostanę wypłatę.
Zacisnęłam powieki, czując znajome ukłucie w sercu. Ile razy już to słyszałam? Ile razy łudziłam się, że tym razem będzie inaczej? Milena była moim słońcem, moją dumą. Kiedyś. Teraz każdy jej telefon był jak cień, który kładł się na moim życiu.
– Milena, nie mam już tych pieniędzy – odpowiedziałam cicho, starając się nie płakać. – Sama ledwo wiążę koniec z końcem. Twój ojciec nie płaci alimentów, a w pracy dali mi tylko pół etatu.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam jej oddech, szybki i płytki, jakby walczyła ze sobą, by nie wybuchnąć.
– To po co mi rodziłaś, skoro nie możesz mi pomóc? – wykrzyczała nagle. – Wszyscy mają lepiej! Tylko ja muszę się prosić o wszystko!
Zamarłam. Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przecież oddałam jej wszystko. Dla niej zrezygnowałam z własnych marzeń, dla niej pracowałam po nocach, dla niej znosiłam upokorzenia od jej ojca, który odszedł, gdy miała pięć lat. Zostałyśmy same. I wtedy obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę jej poczuć się opuszczoną.
Ale czy to właśnie nie ja ją rozpieściłam? Czy to nie ja nauczyłam ją, że zawsze może na mnie liczyć, bez względu na wszystko?
Położyłam słuchawkę i przez chwilę siedziałam w ciszy. W kuchni pachniało kawą, za oknem padał deszcz. Przypomniałam sobie Milenę jako małą dziewczynkę – jej śmiech, jej pierwsze kroki, pierwsze słowa. „Mamo, kocham cię najbardziej na świecie” – mówiła wtedy, tuląc się do mnie.
Teraz była dorosła. Miała 27 lat, skończyła studia, ale nie potrafiła znaleźć pracy na stałe. Próbowała różnych rzeczy – pracowała w kawiarni, potem w sklepie odzieżowym, przez chwilę nawet w call center. Zawsze coś było nie tak: szef był zły, koleżanki fałszywe, pensja za mała. Zawsze wracała do mnie.
– Mamo, pożycz mi na czynsz – prosiła raz za razem. – Mamo, nie mam na jedzenie. Mamo, muszę zapłacić za telefon.
Oddawała czasem, ale nigdy wszystkiego. Z czasem przestałam liczyć, ile jej dałam. Zaczęłam za to liczyć dni bez jej telefonu. Były coraz rzadsze.
Pewnego dnia przyszła do mnie do domu. Była roztrzęsiona, miała podkrążone oczy.
– Milena, co się stało? – zapytałam z niepokojem.
– Nic! – rzuciła ostro i przeszła do pokoju. – Po prostu życie jest do dupy.
Usiadłam obok niej na kanapie. Chciałam ją przytulić, ale odsunęła się.
– Milena, porozmawiaj ze mną. Może powinnaś poszukać pomocy? Może psycholog…
– Ty zawsze musisz coś wymyślać! – przerwała mi. – Nie rozumiesz mnie! Nigdy mnie nie rozumiałaś!
Zamilkłam. Czułam się bezradna. Chciałam jej pomóc, ale ona nie chciała mojej pomocy – chciała tylko pieniędzy.
Wieczorem zadzwoniła moja siostra, Anka.
– Znowu płakałaś? – zapytała bez ogródek.
– Nie… – zaczęłam, ale głos mi się załamał.
– Musisz postawić granice, Haniu – powiedziała stanowczo. – Milena cię wykorzystuje. To już nie jest miłość, to uzależnienie.
– Ale to moja córka…
– Wiem. Ale jeśli jej nie powiesz „dość”, nigdy się nie nauczy odpowiedzialności.
Całą noc nie spałam. W głowie kłębiły mi się myśli: Czy rzeczywiście jestem winna temu, jaka jest Milena? Czy to ja ją skrzywdziłam swoją nadopiekuńczością? A może to świat jest taki trudny, że młodzi ludzie sobie nie radzą?
Następnego dnia Milena zadzwoniła znowu.
– Mamo, muszę mieć te pieniądze do jutra, bo mnie wyrzucą z mieszkania!
Wzięłam głęboki oddech.
– Milena, nie mogę ci już pomagać w ten sposób. Musisz sama znaleźć rozwiązanie.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem usłyszałam tylko trzask odkładanej słuchawki.
Przez kolejne dni nie dzwoniła. Nie spałam po nocach, wyobrażając sobie najgorsze scenariusze: że śpi na dworcu, że coś jej się stało. W końcu zadzwoniła Anka.
– Haniu, widziałam Milenę w mieście. Pracuje w barze mlecznym na Nowym Świecie.
Poczułam ulgę i… żal. Czy naprawdę musiałam ją aż tak zranić, żeby zaczęła żyć samodzielnie?
Po kilku tygodniach Milena przyszła do mnie sama. Była zmęczona, ale w oczach miała coś nowego – dumę.
– Mamo… przepraszam – powiedziała cicho. – Wiem, że cię raniłam. Ale musiałam sama się przekonać, że potrafię.
Przytuliłam ją mocno. Łzy płynęły mi po policzkach.
– Kocham cię, Mileno. Zawsze będę cię kochać. Ale musisz żyć swoim życiem.
Dziś wiem, że czasem największą miłością jest pozwolić dziecku upaść i podnieść się samemu. Ale czy każda matka potrafi na to pozwolić? Czy można kochać tak mocno i jednocześnie umieć powiedzieć „dość”?