Skrzydła szczęścia: Nowe życie Anny po zakończeniu szkoły syna

— Mamo, już możesz jechać — powiedział Kuba, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem, który miał ukryć jego niepewność. Stałam na korytarzu akademika, ściskając w dłoni klucz do jego nowego pokoju. Wokół nas kręcili się inni studenci z rodzicami, wszyscy równie zagubieni i podekscytowani. Przez chwilę miałam ochotę go przytulić, powiedzieć, że zawsze będę przy nim, ale wiedziałam, że to nie czas na sentymenty. Kuba dorósł. Mój syn zaczynał nowe życie, a ja… ja miałam wreszcie zacząć swoje.

Jeszcze tego samego dnia kupiłam bilet autobusowy do Poznania. Wojtek czekał na mnie od rana, co chwilę wysyłając wiadomości: „Kiedy będziesz?”, „Już nie mogę się doczekać!”. Byliśmy małżeństwem od dwóch lat, ale przez większość tego czasu widywaliśmy się tylko w weekendy. On miał pracę w Poznaniu, ja mieszkałam z Kubą w Toruniu. Czekałam na ten moment całe lata — aż Kuba skończy szkołę i pójdzie na studia, aż będziemy mogli być z Wojtkiem naprawdę razem.

W autobusie nie mogłam usiedzieć spokojnie. Myśli krążyły mi po głowie jak szalone ptaki. Czy wszystko się ułoży? Czy Wojtek naprawdę czeka na mnie z otwartymi ramionami? Czy ja sama jestem gotowa na tę zmianę? Przez okno patrzyłam na przesuwające się pola i lasy, próbując wyobrazić sobie nasze wspólne życie. Wreszcie będziemy mieli czas dla siebie. Będziemy chodzić na spacery po Starym Rynku, pić kawę w naszej ulubionej kawiarni, oglądać filmy wieczorami…

Wysiadłam na dworcu z walizką i sercem bijącym jak dzwon. Wojtek już czekał. Uśmiechnął się szeroko, objął mnie mocno i przez chwilę poczułam się naprawdę szczęśliwa. — No to zaczynamy nasze nowe życie — powiedział cicho do mojego ucha.

Pierwsze dni były jak sen. Rozpakowywałam swoje rzeczy w jego — teraz już naszym — mieszkaniu. Gotowaliśmy razem kolacje, rozmawialiśmy do późna w nocy o wszystkim i o niczym. Wojtek był czuły, troskliwy, a ja starałam się być najlepszą żoną na świecie. Ale już po tygodniu zaczęły pojawiać się pierwsze rysy.

— Anna, czy możesz nie zostawiać swoich książek na stole? — zapytał pewnego wieczoru Wojtek, patrząc na mnie z lekkim wyrzutem.
— Przepraszam, zapomniałam…
— Wiesz, ja lubię mieć porządek — dodał ciszej.

Zdziwiło mnie to. Przecież zawsze wiedziałam, że Wojtek jest pedantem, ale nigdy wcześniej nie zwracał mi uwagi w taki sposób. Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę pasujemy do siebie? Czy przez te wszystkie lata idealizowałam nasz związek?

Kolejne dni przynosiły coraz więcej drobnych spięć. Ja lubiłam wstawać wcześnie i pić kawę przy otwartym oknie, Wojtek wolał spać do późna i nie znosił przeciągów. Ja chciałam rozmawiać o wszystkim — o Kubie, o moich obawach, o przyszłości — on coraz częściej zamykał się w sobie.

— Anna, musisz zrozumieć, że ja też mam swoje przyzwyczajenia — powiedział pewnego wieczoru.
— A ja? Moje życie przez ostatnie dwadzieścia lat to był Kuba! Teraz wszystko się zmieniło…
— Wiem — westchnął ciężko. — Ale nie możemy żyć przeszłością.

Czułam się coraz bardziej samotna. Dzwoniłam do Kuby codziennie, pytając jak sobie radzi. On był zajęty nowymi znajomościami, studiami, imprezami. — Mamo, wszystko jest super! Nie martw się o mnie! — powtarzał z uśmiechem w głosie.

A ja? Ja siedziałam sama w obcym mieście, z mężem, którego coraz mniej rozumiałam. Zaczęłam szukać pracy — chciałam mieć coś swojego, wyjść z domu, poznać ludzi. Ale okazało się to trudniejsze niż myślałam. Wysyłałam CV, chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne i wracałam do domu coraz bardziej zrezygnowana.

Pewnego dnia wróciłam do mieszkania wcześniej niż zwykle. Zastałam Wojtka siedzącego przy komputerze i rozmawiającego przez Skype’a z jakąś kobietą.
— Kto to był? — zapytałam chłodno.
— Koleżanka z pracy — odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
— Tak po prostu?
— Anna… Nie rób scen.

Poczułam ukłucie zazdrości i gniewu. Przez chwilę miałam ochotę spakować walizkę i wrócić do Torunia. Ale przecież nie mogłam się poddać tak łatwo! To miało być nasze nowe życie!

Wieczorem usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole.
— Wojtek… Czy ty jesteś szczęśliwy? — zapytałam cicho.
— Nie wiem… Chyba oboje musimy się jeszcze nauczyć być razem.

Milczeliśmy długo. W powietrzu wisiało napięcie i niewypowiedziane słowa.

Minęły kolejne tygodnie. Znalazłam pracę w małej księgarni na Jeżycach. Poznałam tam Magdę — rozwódkę po czterdziestce, która szybko stała się moją powierniczką.
— Anna, musisz pomyśleć o sobie! — powtarzała mi często. — Całe życie byłaś dla innych: dla syna, dla męża… Teraz czas na ciebie!

Zaczęłam coraz częściej wychodzić sama: do kina, na spacery po Cytadeli, na kawę z Magdą. Wojtek patrzył na mnie z dystansem.
— Zmieniłaś się — powiedział pewnego dnia.
— Może po prostu zaczynam być sobą?

Nie wiem kiedy dokładnie to się stało, ale poczułam ulgę. Przestałam czekać aż Wojtek mnie uszczęśliwi. Przestałam żyć tylko dla innych. Zrozumiałam, że szczęście nie zależy od tego czy ktoś jest obok mnie cały czas — ale od tego czy potrafię być szczęśliwa sama ze sobą.

Czasem patrzę na Wojtka i zastanawiam się: czy jeszcze nas coś łączy? Czy można zacząć wszystko od nowa po czterdziestce? A może prawdziwe skrzydła szczęścia wyrastają dopiero wtedy, gdy przestajemy bać się samotności?

Czy wy też kiedyś musieliście nauczyć się żyć tylko dla siebie?