Skok w nieznane: Małżeństwo, które zmieniło wszystko

– Znowu to samo, Aniu! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. – Sprzedajesz mieszkanie, które dostałaś po babci, dla faceta, którego znasz od trzech lat? Czy ty w ogóle myślisz?

Patrzyłam na nią przez chwilę, czując jak łzy napływają mi do oczu. W głowie szumiały mi wspomnienia: Piotr trzymający mnie za rękę na molo w Sopocie, jego śmiech, kiedy pierwszy raz powiedziałam mu, że kocham go bardziej niż pierogi mojej mamy. To przecież była prawdziwa miłość. Musiała być.

– Mamo, Piotr to nie jest „jakiś facet”. To mój mąż. Kocham go i chcę z nim być. – Mój głos drżał, ale starałam się brzmieć pewnie.

Mama westchnęła ciężko i spojrzała na mnie z takim smutkiem, jakby już żegnała się ze mną na zawsze.

– Aniu, ja tylko chcę twojego szczęścia. Ale życie to nie bajka. Ludzie się zmieniają. A potem zostajesz sama…

Nie chciałam jej słuchać. Byłam przekonana, że przesadza. Przecież Piotr był inny niż wszyscy. Był czuły, opiekuńczy, miał świetną pracę w banku i zawsze powtarzał, że jestem dla niego najważniejsza. Poza tym… czy nie o to chodzi w miłości? Żeby ryzykować?

Sprzedałam mieszkanie. Pieniądze wpłaciłam na wspólne konto z Piotrem, a on obiecał, że za kilka miesięcy kupimy coś większego. Zamieszkałam z nim w jego dwupokojowym mieszkaniu na Mokotowie. Przez pierwsze tygodnie czułam się jak w bajce: wspólne śniadania, wieczory z winem na balkonie, plany na przyszłość.

Ale bajki mają to do siebie, że kończą się szybciej niż byśmy chcieli.

Zaczęło się niewinnie. Piotr coraz częściej zostawał po godzinach w pracy. Tłumaczył się projektami, awansem na horyzoncie. Ja próbowałam odnaleźć się w nowym miejscu – znalazłam pracę w agencji reklamowej, ale czułam się tam obco. Warszawa była inna niż Gdańsk – szybka, anonimowa, zimna.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W przedpokoju stały damskie szpilki – nie moje. W salonie usłyszałam śmiech Piotra i kobiety o głosie jak dzwoneczki.

– O, Ania! – Piotr zerwał się z kanapy, jakby przyłapałam go na kradzieży. – To jest Magda… koleżanka z pracy. Pracujemy razem nad projektem.

Magda uśmiechnęła się do mnie szeroko. Miała idealnie ułożone włosy i perfumy droższe niż moje miesięczne zarobki.

– Cześć! Piotr tyle o tobie opowiadał!

Uśmiechnęłam się sztucznie i poszłam do kuchni. Zaczęłam myć naczynia, choć były czyste. Ręce mi drżały.

Wieczorem Piotr próbował mnie uspokoić.

– Aniu, przesadzasz. Magda jest zaręczona! Po prostu dobrze nam się razem pracuje.

Chciałam wierzyć. Naprawdę chciałam.

Ale od tego dnia coś się zmieniło. Piotr coraz częściej wychodził „na spotkania biznesowe”, wracał późno i pachniał innymi perfumami niż moje. Ja coraz częściej płakałam pod prysznicem.

Mama dzwoniła co tydzień.

– Jak tam u was?

– Dobrze, mamo – kłamałam.

W pracy też nie było lepiej. Szefowa traktowała mnie jak powietrze, a koleżanki plotkowały za moimi plecami o „tej z prowincji”.

Któregoś dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Piotra siedzącego przy stole z głową w dłoniach.

– Musimy pogadać – powiedział cicho.

Serce mi stanęło.

– Co się stało?

– Aniu… ja… ja nie wiem czy to wszystko ma sens. Ostatnio dużo myślę…

Patrzyłam na niego bez słowa. Wiedziałam już wszystko.

– Magda? – zapytałam tylko.

Piotr spuścił wzrok.

– Przepraszam… Nie chciałem… To się po prostu stało…

Nie pamiętam co było dalej. Pamiętam tylko jak pakowałam walizkę i dzwoniłam do mamy z dworca Zachodniego.

– Mamo… miałaś rację…

Wróciłam do Gdańska z niczym. Mieszkanie sprzedane, pieniądze na wspólnym koncie – Piotr wypłacił już większość na „inwestycje”. Zostały mi tylko ubrania i kilka książek.

Mama przyjęła mnie bez słowa wyrzutu. Po prostu przytuliła mnie mocno.

Przez wiele miesięcy nie mogłam spać. W głowie słyszałam tylko jej słowa: „Ludzie się zmieniają”.

Zaczęłam od nowa – znalazłam pracę w małym wydawnictwie, wynajęłam kawalerkę na Zaspie. Powoli odbudowywałam siebie kawałek po kawałku.

Czasem spotykam Piotra na Facebooku – wygląda na szczęśliwego z Magdą i ich synkiem. Ja nauczyłam się żyć sama ze sobą i doceniać to, co mam.

Ale czasem nocą pytam siebie: czy gdybym wtedy posłuchała mamy, byłabym dziś szczęśliwsza? Czy warto było ryzykować wszystko dla miłości?

A wy? Zaryzykowalibyście wszystko dla kogoś? Czy lepiej słuchać głosu rozsądku?