Sekret szczęścia: Między tradycją a pragnieniem nowego życia
— Mamo, został nam tylko jeden sposób, żeby mieć dziecko — in vitro. Z Jackiem już wszystko ustaliliśmy. Nie próbuj mnie odwieść — wypaliła jednym tchem Weronika, patrząc mi prosto w oczy. Jej głos drżał, ale w spojrzeniu była determinacja, której nie znałam.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. In vitro? Czyli będę miała sztucznego wnuka czy wnuczkę „z probówki”? — nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Przez chwilę miałam wrażenie, że to jakiś surrealistyczny żart.
— Nazywaj to, jak chcesz. Jutro zaczynamy procedury. Wszystkie badania zrobione — odpowiedziała Weronika, a jej głos był twardy jak stal.
Zawsze myślałam, że jestem nowoczesną matką. Że rozumiem świat moich dzieci, ich wybory, marzenia. Ale teraz czułam się zagubiona jak nigdy wcześniej. Przypomniałam sobie, jak Weronika była mała i tuliła się do mnie po nocnych koszmarach. Jak płakała, gdy pierwszy raz upadła na rowerze. Jak obiecałam jej wtedy, że zawsze będę ją wspierać, cokolwiek się stanie.
A teraz? Teraz stałam naprzeciwko dorosłej kobiety, która podjęła decyzję bez mojej wiedzy i zgody.
— Weroniko… — zaczęłam niepewnie — czy ty naprawdę tego chcesz? Czy to nie jest… zbyt ryzykowne? Może powinniście jeszcze poczekać?
— Mamo! — przerwała mi ostro. — Czekałam już wystarczająco długo. Sześć lat próbowałam zajść w ciążę. Sześć lat łez, nadziei i rozczarowań. Nie masz pojęcia, przez co przeszliśmy z Jackiem.
Patrzyłam na nią i widziałam w jej oczach zmęczenie, którego wcześniej nie dostrzegałam. Zawsze była silna, ambitna, uśmiechnięta. Teraz wyglądała na kogoś, kto walczył z całym światem i był już u kresu sił.
— Ale… co ludzie powiedzą? Co rodzina pomyśli? — wyszeptałam bezradnie.
Weronika prychnęła z irytacją.
— Ludzie? Rodzina? Mamo, to nasze życie! To nasze dziecko! Czy naprawdę bardziej obchodzi cię opinia sąsiadów niż moje szczęście?
Zamilkłam. W tej chwili poczułam się mała i bezradna. Zawsze chciałam dla niej jak najlepiej, ale czy to znaczyło, że powinnam zaakceptować wszystko bez słowa?
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i słyszałam w głowie słowa Weroniki: „To nasze życie! To nasze dziecko!”. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo na wsi pod Lublinem, gdzie wszystko było proste i jasne: dzieci rodziły się naturalnie, rodziny trzymały się razem, a wszelkie odstępstwa od normy były powodem do plotek i szeptów za plecami.
Ale przecież świat się zmienił. Moja córka mieszka w Warszawie, pracuje w korporacji, jej mąż jest lekarzem. Ich życie to nie moja rzeczywistość sprzed trzydziestu lat.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Halina.
— Słyszałam o Weronice… — zaczęła ostrożnie. — Ty to akceptujesz?
— Nie wiem… Staram się zrozumieć — odpowiedziałam szczerze.
— U nas na wsi mówią, że to grzech. Że takie dzieci są inne…
Zacisnęłam pięści ze złości.
— Halina! To nie średniowiecze! Weronika jest moją córką i zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa.
Po tej rozmowie poczułam ulgę i… wstyd. Bo przecież sama jeszcze wczoraj myślałam podobnie jak Halina.
Wieczorem zadzwoniła Weronika.
— Mamo… — jej głos był cichy i niepewny. — Chciałam ci tylko powiedzieć… Dziękuję, że nie krzyczałaś na mnie wczoraj. Wiem, że to dla ciebie trudne.
— Kochanie… Ja po prostu się boję. Boję się o ciebie, o wasze dziecko…
— Wiem. Ale muszę spróbować. Jeśli się nie uda… przynajmniej będę wiedziała, że zrobiłam wszystko.
Rozłączyłyśmy się w milczeniu.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak na huśtawce emocji. Z jednej strony chciałam wspierać córkę, z drugiej — nie potrafiłam pozbyć się lęku przed tym, co nowe i nieznane. W pracy byłam rozkojarzona, w domu chodziłam jak cień.
Pewnego dnia Jacek przyszedł do mnie sam.
— Pani Anno… Chciałem tylko powiedzieć, że bardzo kocham Weronikę i zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa. Wiem, że pani się boi… Ja też się boję. Ale razem damy radę.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach tę samą determinację co u Weroniki.
— Jacek… Ja tylko chcę dla was dobrze — wyszeptałam.
— Wiem. Dlatego proszę nas wspierać. Nawet jeśli pani nie rozumie wszystkiego…
Przytulił mnie na pożegnanie. Poczułam łzy pod powiekami.
Kiedy Weronika zadzwoniła po kilku tygodniach z wiadomością: „Mamo… jestem w ciąży”, rozpłakałam się jak dziecko. Ze szczęścia, ulgi i strachu jednocześnie.
Dziś patrzę na moją córkę i widzę kobietę silniejszą ode mnie. Widzę też siebie — matkę, która musiała nauczyć się akceptować rzeczywistość inną niż ta, którą znała przez całe życie.
Czym jest szczęście? Czy to trzymanie się tradycji za wszelką cenę? A może umiejętność kochania mimo lęku przed tym, co nowe? Może właśnie na tym polega sekret szczęścia — żeby pozwolić sobie i innym być sobą?