Sekret mojego nazwiska: Jak jedno badanie DNA rozbiło moją rodzinę
– Znowu się spóźniłaś, Martyna! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam w progu, z plecakiem na ramieniu, mokre włosy przyklejały mi się do policzków po biegu przez deszcz. Tata nawet nie podniósł wzroku znad gazety. – Przepraszam, autobus uciekł – wymamrotałam, choć wiedziałam, że to nieprawda. Po prostu nie chciałam wracać do domu.
Od dziecka czułam się tu obca. Moja siostra, Ania, była oczkiem w głowie rodziców – zawsze grzeczna, ułożona, z czerwonym paskiem na świadectwie. Ja? Wiecznie roztrzepana, z głową w chmurach i ocenami na granicy promocji. Nawet fizycznie różniłam się od reszty: jasne włosy i szare oczy pośród brunetów o ciemnej karnacji. Kiedyś zapytałam mamę, dlaczego tak jest. Uśmiechnęła się wtedy dziwnie i powiedziała: – Wdałaś się w prababcię z Wilna.
Ale to nie tłumaczyło wszystkiego. Wspólne zdjęcia z dzieciństwa – zawsze gdzieś z boku, nigdy w centrum kadru. Prezenty na święta – dla Ani nowy telefon, dla mnie książka z antykwariatu. Nawet babcia Zosia mówiła czasem: – Ty to taka inna jesteś, Martynko.
W liceum zaczęłam szukać odpowiedzi. Przeglądałam stare albumy, podsłuchiwałam rozmowy dorosłych. Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi szept mamy: – Co by było, gdyby się dowiedziała? – Nie dowie się – odpowiedział tata twardo. – Nigdy.
To „nigdy” dźwięczało mi w uszach przez kolejne lata. Kiedy na studiach pojawiła się moda na testy DNA, długo się wahałam. Ale ciekawość była silniejsza niż strach. Zamówiłam zestaw przez internet i zrobiłam wszystko po kryjomu.
Czekałam trzy tygodnie na wyniki. W tym czasie nie mogłam spać, jadłam byle co, chodziłam rozkojarzona. W końcu przyszło powiadomienie: „Twoje wyniki są gotowe”.
Serce waliło mi jak młotem, gdy logowałam się na stronę. Wyniki były jasne: 0% pokrewieństwa z moim ojcem. 0%. Przeczytałam to kilka razy, zanim dotarło do mnie znaczenie tych cyfr.
Wybiegłam z mieszkania i pobiegłam do parku. Siedziałam na ławce, patrząc na ludzi spacerujących z psami, i płakałam jak dziecko. Czułam się zdradzona przez wszystkich – przez rodziców, przez los, przez samą siebie.
Następnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Mama siedziała przy stole z kubkiem herbaty. – Musimy porozmawiać – powiedziałam drżącym głosem.
Spojrzała na mnie z przestrachem. – O czym?
– O tym, kim naprawdę jestem.
Milczała długo. W końcu westchnęła ciężko i zaczęła mówić:
– Byliśmy młodzi… Twój tata długo nie mógł mieć dzieci. Poznałam kogoś… To był tylko jeden raz… Potem okazało się, że jestem w ciąży… Twój tata cię pokochał jak własną córkę…
Słuchałam tego wszystkiego jak przez mgłę. Nagle całe moje życie nabrało sensu i jednocześnie rozpadło się na kawałki.
– Dlaczego mi nie powiedzieliście? – zapytałam cicho.
– Chcieliśmy cię chronić…
– Przed czym? Przed prawdą?
Wybiegłam z domu i przez kilka dni spałam u koleżanki. Rodzice dzwonili, pisali SMS-y, ale nie miałam siły odbierać.
W końcu wróciłam. Tata czekał na mnie w kuchni.
– Martyna… Nieważne, co mówią testy. Jesteś moją córką.
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam łzy.
– Ale ja muszę wiedzieć, kim jestem naprawdę – odpowiedziałam.
Zaczęłam szukać mojego biologicznego ojca. Mama podała mi imię: Marek Nowakowski. Znalazłam go przez Facebooka – mieszkał w Gdańsku, miał żonę i dwóch synów.
Napisałam do niego wiadomość:
„Dzień dobry, nazywam się Martyna Kowalczyk. Myślę, że może pan być moim ojcem…”
Odpisał po tygodniu:
„To niemożliwe. Ale jeśli chcesz porozmawiać, możemy się spotkać.”
Pojechałam do Gdańska sama. Spotkaliśmy się w kawiarni przy dworcu. Był wysoki, miał te same szare oczy co ja.
– Przepraszam, że tak nagle… – zaczęłam.
– Twoja mama była dla mnie ważna… Ale wtedy wszystko się skomplikowało…
Rozmawialiśmy długo. Marek nie chciał robić testu DNA – bał się reakcji swojej rodziny. Wróciłam do Warszawy jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej.
W domu czekała na mnie Ania.
– Myślisz, że tylko ty masz problemy? – wybuchła nagle. – Od zawsze czułam się gorsza przez ciebie! Rodzice bali się cię skrzywdzić prawdą, a ja musiałam być idealna!
Patrzyłyśmy na siebie przez łzy i po raz pierwszy poczułyśmy się sobie bliskie.
Minęły miesiące. Relacje z rodzicami są trudne, ale próbujemy rozmawiać szczerze. Z Markiem wymieniamy czasem maile – może kiedyś odważy się na więcej.
Często patrzę w lustro i pytam siebie: kim jestem? Czy to nazwisko naprawdę mnie definiuje? Czy można kochać rodzinę mimo kłamstw?
A wy? Czy chcielibyście znać całą prawdę o swoim pochodzeniu – nawet jeśli mogłaby ona rozbić wasz świat?