Różne ścieżki, niezgodne charaktery: Historia Ewy i Krzysztofa
– Nie spóźnisz się? O której wyjeżdżasz, Krzysiu?! Krzysiu… — potrząsałam go za ramię, czując narastającą irytację. On tylko machnął ręką, nawet nie otwierając oczu. – Przestań, Ewa, jest dopiero siódma… – wymamrotał. Spojrzałam na ekran telefonu. Siódma rano w sobotę. Po co ja w ogóle wstałam tak wcześnie? Przecież nie mam dziś dyżuru, dzieci śpią u mojej mamy, a ja zamiast cieszyć się ciszą, znowu martwię się o Krzyśka.
W kuchni zaparzyłam sobie kawę i usiadłam przy stole. Przez okno widziałam, jak sąsiadka wyprowadza psa. Zawsze zadbana, uśmiechnięta, jakby jej życie było idealnie poukładane. A ja? Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że nie poznaję siebie w lustrze. Zmęczone oczy, włosy związane byle jak. Kiedyś byłam inna. Kiedyś Krzysiek patrzył na mnie z zachwytem.
Usłyszałam jego kroki na schodach. Wszedł do kuchni, przeciągnął się i bez słowa nalał sobie kawy. – Gdzie jedziesz? – zapytałam, próbując brzmieć neutralnie. – Do Piotrka na działkę. Mówiłem ci przecież – odpowiedział z lekkim zniecierpliwieniem. – Mówiłeś… Ale nie rozumiem, dlaczego zawsze musisz spędzać weekendy poza domem? – Nie zawsze – odparł chłodno. – Po prostu czasem chcę odpocząć.
Zamilkłam. Ile razy już słyszałam to „chcę odpocząć”? Czy ja nie mam prawa do odpoczynku? Od lat wszystko jest na mojej głowie: dzieci, dom, zakupy, praca. Krzysiek wraca późno, a potem znika na działce albo z kolegami. Kiedyś próbowałam z nim rozmawiać, prosić o pomoc. Teraz już tylko milczę albo wybucham.
– Ewa, nie zaczynaj znowu – powiedział nagle, jakby czytał mi w myślach. – Nie zaczynam. Po prostu… czasem chciałabym, żebyśmy coś zrobili razem. Jak kiedyś – odpowiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie z irytacją. – Przecież robimy! Byliśmy tydzień temu u twojej matki na obiedzie.
Poczułam, jak narasta we mnie żal i bezsilność. To nie to samo. Chciałam mu to powiedzieć, ale zabrakło mi słów. On już był myślami gdzie indziej.
– Muszę się zbierać – rzucił i wyszedł z kuchni.
Zostałam sama z kubkiem zimnej już kawy. W głowie kłębiły mi się pytania: kiedy to się wszystko popsuło? Czy naprawdę jesteśmy aż tak różni? Przecież kiedyś byliśmy nierozłączni. Potrafiliśmy rozmawiać godzinami, śmiać się z byle czego. Teraz każde z nas idzie swoją drogą.
Po południu zadzwoniła moja mama. – Ewa, wszystko w porządku? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak…
Chciałam powiedzieć „wszystko dobrze”, ale głos mi się załamał.
– Mamo… ja już nie wiem, co robić… Krzysiek coraz bardziej się ode mnie oddala…
Mama westchnęła ciężko.
– Kochanie, czasem ludzie się zmieniają… Ale może powinniście porozmawiać? Może on też czegoś się boi?
Rozłączyłam się i długo siedziałam w ciszy. Może mama ma rację? Może powinnam spróbować jeszcze raz?
Wieczorem Krzysiek wrócił późno. Pachniał dymem z ogniska i piwem. Usiadł ciężko na kanapie i włączył telewizor.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam niepewnie.
– Teraz? Jestem zmęczony…
– Proszę…
Wyłączył telewizor i spojrzał na mnie z rezygnacją.
– O co chodzi?
Zebrałam się w sobie.
– Krzysiek… czy ty jeszcze mnie kochasz?
Zamilkł na chwilę.
– Ewa… nie wiem… Ostatnio czuję się przytłoczony wszystkim. Ty ciągle masz pretensje, ja uciekam… Może po prostu jesteśmy zbyt różni?
Poczułam łzy pod powiekami.
– Ale przecież kiedyś byliśmy szczęśliwi…
– Byliśmy młodzi, wszystko było proste… Teraz mamy dzieci, kredyt, obowiązki… Ja nie potrafię już być taki jak dawniej.
– Ja też nie… Ale może moglibyśmy spróbować? Pójść razem na terapię?
Krzysiek pokręcił głową.
– Nie wiem, Ewa… Muszę to przemyśleć.
Wstał i wyszedł do sypialni. Zostałam sama w ciemnym salonie. Siedziałam długo bez ruchu, słuchając tykania zegara.
Następnego dnia obudziłam się wcześnie. Krzysiek już wyszedł – zostawił tylko kartkę: „Musiałem jechać do Piotrka”. Poczułam pustkę i smutek tak wielki, że aż zabrakło mi tchu.
Przez cały dzień chodziłam po domu jak cień. Dzieci wróciły od mamy po południu i od razu zapytały: – Gdzie tata?
– U kolegi – odpowiedziałam krótko.
Wieczorem usiadłam przy stole i zaczęłam pisać list do Krzyśka. Pisałam o wszystkim: o tym, jak bardzo mi go brakuje, jak bardzo chciałabym jeszcze raz spróbować być razem naprawdę. O tym, że boję się samotności i tego, że nasze dzieci będą dorastać w domu bez miłości.
Nie wiem, czy ten list kiedykolwiek mu dam. Może to tylko mój sposób na poradzenie sobie z bólem?
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można być szczęśliwym z kimś tak różnym od siebie? Czy warto walczyć o coś, co wydaje się już stracone? A może trzeba po prostu pozwolić odejść?