Przypadkowe spotkanie, które zmieniło wszystko – historia Agaty i Michała

– Pani Agato, proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze – powiedziała pielęgniarka, ściskając mnie za rękę. Ale jej oczy zdradzały niepewność. Wiedziałam, że nie mają już dla mnie dobrych wiadomości. Nerki odmawiały posłuszeństwa, a dializy stawały się moją codziennością. Miałam trzydzieści dwa lata i czułam się, jakbym miała sto.

Moja mama, pani Zofia, siedziała przy łóżku i płakała po cichu. Tata – jak zwykle – nie potrafił rozmawiać o uczuciach. Przynosił mi krzyżówki i gazety, jakby to miało odgonić strach. Mój brat Tomek był daleko, w Anglii, i dzwonił tylko wieczorami, pytając, czy czegoś mi potrzeba. Potrzebowałam cudu.

Pewnego dnia, gdy leżałam na oddziale nefrologii w szpitalu na Banacha, usłyszałam podniesione głosy na korytarzu.

– Nie rozumie pan? To nie jest decyzja na chwilę! – krzyczała lekarka.
– Rozumiem. Ale chcę pomóc. Proszę mi pozwolić – odpowiedział męski głos.

Wtedy pierwszy raz zobaczyłam Michała. Stał w drzwiach gabinetu ordynatora, wysoki, zdeterminowany, z oczami pełnymi troski. Był dawcą – zgłosił się jako ochotnik do oddania nerki komuś potrzebującemu. Komuś takiemu jak ja.

Nie wierzyłam w cuda, ale tego dnia zaczęłam wierzyć w ludzi.

– Cześć, jestem Michał – powiedział później, siadając przy moim łóżku. – Wiem, że to dziwne. Ale czuję, że muszę to zrobić.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Byłam wdzięczna i przerażona jednocześnie. Przez kolejne tygodnie przechodziliśmy razem przez badania, rozmowy z psychologami i komisjami lekarskimi. Michał był cierpliwy i ciepły. Opowiadał mi o swoim życiu: o pracy w bibliotece, o samotności po śmierci matki, o tym, że nie ma nikogo bliskiego.

Z czasem zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim. O moim dzieciństwie w małym mieszkaniu na Ochocie, o jego marzeniach o podróżach do Gruzji i Armenii. Śmialiśmy się z głupich żartów pielęgniarek i płakaliśmy razem po nocach, gdy strach był silniejszy niż nadzieja.

Operacja odbyła się w listopadzie 2016 roku. Pamiętam zapach szpitalnych korytarzy i zimno na sali operacyjnej. Pamiętam też Michała, który przed wejściem na blok spojrzał mi w oczy i powiedział:

– Dasz radę. Musisz żyć za nas dwoje.

Obudziłam się z bólem, ale też z poczuciem nowego początku. Michał dochodził do siebie szybciej niż ja. Przychodził codziennie z herbatą i książkami. Moja rodzina była mu wdzięczna do granic możliwości – mama przynosiła mu domowe pierogi, tata próbował rozmawiać o piłce nożnej.

Po wyjściu ze szpitala nasze drogi nie rozeszły się. Michał stał się częścią mojego życia. Spędzaliśmy razem coraz więcej czasu: spacery po Łazienkach, kino na Mokotowie, wieczory przy winie i rozmowach do rana.

Moja rodzina była zachwycona. Mama powtarzała: „To znak od Boga”. Tata pierwszy raz od lat uśmiechał się szeroko. Nawet Tomek przyleciał z Anglii na święta i uściskał Michała jak brata.

Ale im bliżej byliśmy siebie, tym bardziej czułam ciężar wdzięczności. Czy kocham Michała dlatego, że uratował mi życie? Czy potrafię być z nim naprawdę? A może to tylko dług do spłacenia?

Pewnego wieczoru Michał zapytał:
– Agata… czy ty mnie kochasz?
Zamilkłam. Widziałam w jego oczach lęk i nadzieję.
– Nie wiem… – wyszeptałam.

Od tamtej pory coś się zmieniło. Michał stał się bardziej wycofany. Ja coraz częściej szukałam samotności. Rodzina nie rozumiała mojego zamętu.

– Jak możesz go ranić? Oddał ci nerkę! – krzyczała mama.
– To nie jest takie proste… – tłumaczyłam przez łzy.

Tata milczał, patrząc na mnie z rozczarowaniem. Tomek napisał mi długiego maila z Anglii: „Nie zmarnuj tego daru”.

Czułam się jak więzień własnego życia. Każdy dzień był walką z oczekiwaniami innych i własnym sumieniem.

Wiosną 2018 roku poznałam Pawła – kolegę z pracy, który rozumiał moje lęki bez słów. Zaczęliśmy się spotykać potajemnie. Było mi dobrze jak nigdy wcześniej… ale też źle jak nigdy dotąd.

W końcu powiedziałam Michałowi prawdę.
– Przepraszam… Nie potrafię być z tobą tylko dlatego, że czuję wdzięczność.
Michał długo milczał.
– Wiem… Czułem to od dawna. Ale chciałem wierzyć, że może jednak…

Odszedł bez słowa więcej. Moja rodzina była wściekła.
– Zawiodłaś nas wszystkich! – krzyczała mama.
Tata przestał ze mną rozmawiać na kilka miesięcy.
Tomek napisał: „Nie poznaję cię”.

Z Pawłem nie wyszło – nie wytrzymał presji mojej rodziny i moich wyrzutów sumienia.
Zostałam sama.

Minęły lata. Dziś mam czterdzieści lat i zdrową nerkę od człowieka, którego zraniłam najbardziej na świecie. Czasem widuję Michała z daleka – idzie przez park z książką pod pachą, uśmiecha się do siebie.

Czy można być szczęśliwym dzięki czyjemuś poświęceniu? Czy wdzięczność to wystarczający fundament dla miłości?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?