„Przyjeżdżacie i zabieracie ziemniaki w workach, a ja zostaję sama” – Historia o rodzinie, pamięci i samotności

„Przyjeżdżacie i zabieracie ziemniaki w workach, a ja zostaję sama. I tak za każdym razem!” – głos mamy drżał, a jej oczy były pełne żalu i czegoś, czego nie umiałam nazwać. Stałam w kuchni, z rękami ubrudzonymi ziemią po sortowaniu kartofli, i patrzyłam na nią bezradnie. Marysia, moja młodsza siostra, odwróciła wzrok i udawała, że nie słyszy. Tata wyszedł na podwórko, jakby chciał uciec od tej sceny.

Urodziłam się i dorastałam w małej wiosce pod Lublinem. Mama była nauczycielką w miejscowej podstawówce, tata pracował na budowie. Nie mieliśmy wiele, ale zawsze starali się zapewnić nam wszystko, co najważniejsze. Od dziecka wiedziałam, że życie na wsi to nie bajka – obowiązki zaczynały się wcześnie rano i kończyły późnym wieczorem. Mama uczyła mnie gotować, sprzątać, pomagać przy zwierzętach. Kiedy miałam dziesięć lat, urodziła się Marysia – wtedy świat wywrócił się do góry nogami.

Marysia była oczkiem w głowie mamy. Ja miałam już wtedy swoje zadania: opiekowałam się siostrą, pomagałam w polu, gotowałam obiady. Czasem czułam się niewidzialna – jakby moje potrzeby były mniej ważne. Ale nie narzekałam. Wiedziałam, że mama jest zmęczona, tata ciągle w pracy. Cieszyłam się z drobiazgów: z ciepłego ciasta drożdżowego, z wieczorów przy lampie naftowej, kiedy mama czytała nam książki.

Z czasem Marysia poszła do przedszkola, a ja miałam dwanaście lat. Wtedy zaczęły się pierwsze sygnały, że coś jest nie tak. Mama zapominała o prostych rzeczach: gdzie położyła klucze, czy zamknęła drzwi od stodoły. Z początku śmialiśmy się z tego – „starzejesz się, mamo!” – ale potem śmiech zamienił się w niepokój. Pewnego dnia mama zapomniała odebrać Marysię z przedszkola. Dyrektorka zadzwoniła do taty. Wrócił do domu blady jak ściana.

Z biegiem lat było coraz gorzej. Mama gubiła się we własnym domu, myliła imiona sąsiadów, czasem nawet nasze. Zdarzało się, że budziła mnie w środku nocy i pytała: „Gdzie jest twoja babcia? Muszę jej oddać fartuch.” Babcia nie żyła od dziesięciu lat.

Tata zamknął się w sobie. Przestał rozmawiać z mamą, coraz częściej wychodził do pracy nawet w niedziele. Marysia uciekała do koleżanek albo do telefonu. Ja zostałam z mamą sama – jej opiekunka, kucharka i powierniczka.

Pamiętam jeden szczególny dzień – był koniec września, ziemniaki trzeba było wykopać przed pierwszymi przymrozkami. Tata przyjechał z miasta z kuzynem i jego żoną. Pomagali ładować worki do samochodu. Mama stała przy oknie i patrzyła na nich z wyrzutem.

– Przyjeżdżacie tylko po ziemniaki! – krzyknęła nagle przez szybę. – Zabieracie wszystko i zostawiacie mnie samą!

Kuzyn spojrzał na mnie pytająco.

– Co jej jest? – szepnął.

– Jest chora – odpowiedziałam cicho.

Nikt nie chciał słuchać o chorobie mamy. „To tylko starość”, „przesadza”, „może powinna więcej odpoczywać”. Ale ja widziałam coraz więcej: mama nie poznawała ludzi na ulicy, zapominała jak ugotować zupę pomidorową, którą robiła przez całe życie.

Zaczęły się kłótnie o wszystko: o pieniądze, o opiekę nad mamą, o to kto powinien zostać w domu. Tata chciał oddać mamę do domu opieki.

– Nie dam rady! – krzyczał pewnego wieczoru. – Nie mogę patrzeć jak ona gaśnie!

Marysia płakała po kątach. Ja czułam się rozdarta – chciałam pomóc mamie, ale miałam dopiero siedemnaście lat i marzyłam o studiach w Lublinie.

Pewnej nocy mama obudziła mnie szlochając.

– Zostawicie mnie tutaj? – spytała cicho.

Objęłam ją mocno.

– Nigdy cię nie zostawię, mamo.

Ale kłamałam. Wiedziałam już wtedy, że nie dam rady sama wszystkiego udźwignąć.

W końcu tata postawił sprawę jasno: albo dom opieki, albo ja zostaję na wsi na zawsze.

Marysia wyjechała do liceum do miasta. Tata coraz rzadziej wracał na noc do domu. Zostałam z mamą sama – dzień za dniem powtarzały się te same rozmowy:

– Gdzie są dzieci?
– W szkole, mamo.
– A ty kim jesteś?
– Twoją córką.

Czasem mama patrzyła na mnie jak na obcą osobę. Innym razem tuliła mnie jak małą dziewczynkę i szeptała: „Nie pozwól im mnie zabrać”.

Zaczęłam pisać pamiętnik – jedyne miejsce, gdzie mogłam być szczera ze sobą.

„Dziś mama znów zapomniała jak się robi herbatę. Płakała przez godzinę. Tata nie odbiera telefonu.”

Czułam się coraz bardziej samotna i bezradna. Sąsiedzi szeptali za plecami: „Ta od nauczycielki zwariowała”, „Szkoda dziewczyny”.

W końcu przyszedł dzień decyzji. Tata przyjechał z Marysią i podpisali papiery w domu opieki społecznej pod Lublinem.

Mama płakała całą drogę.

– Przyjeżdżacie i zabieracie ziemniaki w workach…

Te słowa wracają do mnie co noc.

Dziś mieszkam w Lublinie, studiuję psychologię. Często odwiedzam mamę – czasem mnie poznaje, czasem nie.

Za każdym razem pytam siebie: czy mogłam zrobić więcej? Czy można być dobrą córką i jednocześnie mieć własne życie?

Może każdy z nas kiedyś zostaje sam… Jak myślicie?