Prezent, który rozdarł rodzinę: opowieść o dumie, żalu i przebaczeniu
– Naprawdę myślisz, że o mnie zapomniałaś? – głos mojej mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, ale jej spojrzenie było ostre jak brzytwa.
Zamarłam z kubkiem herbaty w dłoni. W powietrzu wisiał zapach świeżo upieczonego sernika i napięcie, które można było kroić nożem.
– Mamo, to nie tak… – zaczęłam niepewnie, ale przerwała mi ruchem ręki.
– Nie tak? To powiedz mi, dlaczego dałaś Ani taki drogi prezent, a mnie tylko tę książkę? – Jej głos drżał od tłumionych łez i gniewu.
Wiedziałam, że to się kiedyś wydarzy. Od lat czułam, że mama porównuje mnie do mojej siostry, Ani. Zawsze była tą „lepszą”, tą, która nie sprawiała problemów. Ja – Marta – wieczna buntowniczka, która wyjechała do Warszawy na studia i wracała do domu tylko na święta.
Tego dnia przyjechałam do rodzinnego domu w Radomiu z okazji imienin mamy. Kupiłam jej książkę o ogrodnictwie – wiedziałam, że od lat marzy o własnej szklarni. Ani podarowałam zestaw do malowania – drogi, bo wiedziałam, że odkładała na niego od miesięcy. Nie spodziewałam się jednak, że prezent dla siostry stanie się zarzewiem rodzinnej burzy.
– Mamo, przecież wiesz, że nie chodzi o cenę…
– Ale chodzi! – wybuchła. – Zawsze chodziło! Ty zawsze musisz pokazać, że jesteś lepsza! Że masz więcej pieniędzy! A ja? Ja dostaję ochłapy!
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. W kuchni pojawiła się Ania, zaskoczona hałasem.
– Co się dzieje? – zapytała cicho.
Mama odwróciła się do niej plecami i zaczęła wycierać ręce o fartuch. Ja stałam jak sparaliżowana.
– Nic się nie dzieje – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Po prostu… chyba powinnam już jechać.
Ania spojrzała na mnie błagalnie. – Marta, nie zostawiaj nas tak…
Ale ja już podjęłam decyzję. Wybiegłam z kuchni, zostawiając za sobą zapach sernika i ciężar niewypowiedzianych słów.
W samochodzie trzęsły mi się ręce. Przez całą drogę do Warszawy płakałam. Przypominały mi się wszystkie chwile z dzieciństwa: jak mama zawsze stawiała Anię za wzór, jak ja próbowałam zasłużyć na jej uznanie dobrymi ocenami, potem studiami na politechnice. Ale nigdy nie byłam „tą dobrą córką”.
Przez kolejne tygodnie nie odbierałam telefonów od mamy. Ania pisała mi wiadomości:
„Marta, mama płacze po nocach.”
„Nie możemy tak tego zostawić.”
„Przecież ona cię kocha.”
Ale ja byłam zbyt dumna. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Znajomi pytali:
– Co u rodziców?
– Dobrze – kłamałam bez mrugnięcia okiem.
W końcu przyszedł dzień Bożego Narodzenia. Wiedziałam, że powinnam wrócić do domu, ale bałam się kolejnej awantury. Siedziałam sama w wynajmowanym mieszkaniu na Ochocie i patrzyłam na światełka choinki kupionej w Biedronce.
Wtedy zadzwonił tata.
– Martuśka… wróć do domu. Mama tęskni. My wszyscy tęsknimy.
Jego głos był cichy i zmęczony. Przypomniałam sobie jego twarz – zawsze pogodną, teraz pewnie pooraną zmarszczkami troski.
Zebrałam się w sobie i pojechałam do Radomia. W domu panowała cisza. Mama siedziała przy stole i patrzyła przez okno na ogród przykryty śniegiem.
– Cześć – powiedziałam nieśmiało.
Nie odpowiedziała od razu. Po chwili podniosła wzrok.
– Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.
Usiadłam naprzeciwko niej. Przez chwilę milczałyśmy.
– Mamo… przepraszam. Nie chciałam cię zranić tym prezentem. Chciałam tylko… żebyś była szczęśliwa.
Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Ja też przepraszam. Może za bardzo porównywałam was z Anią… Ale ty zawsze byłaś taka silna… Myślałam, że nic cię nie rusza.
Zaczęłyśmy płakać obie. Ania weszła do kuchni i przytuliła nas mocno.
Tego wieczoru długo rozmawiałyśmy o wszystkim: o dawnych żalach, o tym, jak trudno być matką i córką jednocześnie, jak łatwo zranić tych, których kochamy najbardziej.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko wspólne święta i zdjęcia na Facebooku. To też łzy, krzyki i przebaczenie. Ale czy naprawdę potrafimy wybaczyć sobie wszystko? Czy warto wracać do stołu, przy którym tyle razy pękało serce?