Prawie wszystko w porządku — historia Zofii i Mikołaja

— Znowu zostaniesz dłużej? — głos Mikołaja w słuchawce brzmiał stłumione, jakby dobiegał z oddali, znad brzegu zimnej Wisły, gdzie już zapadał zmierzch.

— Tak. Do jedenastej, może dłużej. Mamy nagłe zaległości w dostawach — odpowiedziałam, włączając głośnomówiący. Jedną ręką kończyłam pisać maila do klientów, drugą mieszałam wystygłą herbatę. Kubek stał na krawędzi biurka, grożąc katastrofą przy każdym moim ruchu.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko oddech Mikołaja i cichy szum miasta za oknem. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i wrócić do domu, do niego i do naszej córki, Hani. Ale przecież nie mogłam. Praca w agencji logistycznej nie wybaczała opóźnień, a szefowa patrzyła na mnie ostatnio coraz bardziej podejrzliwie.

— Hania pytała, czy przyjdziesz ją pocałować na dobranoc — powiedział w końcu Mikołaj. W jego głosie słyszałam zmęczenie i coś jeszcze — może rozczarowanie?

— Przeproś ją ode mnie. Obiecuję, że jutro odbiorę ją z przedszkola — odpowiedziałam szybko, zanim głos mi zadrżał.

Odłożyłam telefon i przez chwilę patrzyłam na ekran komputera, nie widząc liter. W głowie miałam tylko obraz Hani, która czeka na mnie z książką pod pachą i z tym swoim poważnym spojrzeniem pięciolatki, która już wie, że mama często nie dotrzymuje obietnic.

W biurze zostałyśmy tylko ja i Marta z działu sprzedaży. Ona też miała rodzinę, ale jakoś lepiej radziła sobie z tym wszystkim. Albo po prostu lepiej udawała.

— Znowu kłótnia? — zapytała cicho, nie odrywając wzroku od monitora.

— Nie kłótnia. Po prostu… zmęczenie materiału — odpowiedziałam i uśmiechnęłam się krzywo.

Marta wzruszyła ramionami.

— Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Ale wiesz co? Mój mąż już nawet nie pyta, kiedy wrócę. Po prostu przestał czekać.

Zrobiło mi się zimno. Przypomniałam sobie pierwsze lata z Mikołajem — wieczory przy winie, rozmowy do późna, wspólne plany na przyszłość. Teraz rozmawialiśmy głównie o rachunkach i obowiązkach. Nawet nasze kłótnie były jakieś bezbarwne, jakbyśmy się bali powiedzieć za dużo.

Około dziesiątej Marta wyszła. Zostałam sama w pustym biurze. Za oknem Warszawa pulsowała światłami samochodów i neonów. Czułam się jak zamknięta w akwarium — niby wszystko widzę, ale nie mogę dotknąć prawdziwego życia.

Wróciłam do domu po północy. W kuchni paliło się światło. Mikołaj siedział przy stole z kubkiem kawy. Wyglądał na starszego niż jeszcze kilka miesięcy temu.

— Nie mogłem zasnąć — powiedział bez pretensji.

Usiadłam naprzeciwko niego. Przez chwilę milczeliśmy.

— Zastanawiałem się… czy to ma jeszcze sens — zaczął cicho. — Nasze życie. Taki układ. Ty ciągle w pracy, ja z Hanią… Czasem czuję się jak samotny ojciec.

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.

— Przecież robię to dla nas! Żebyśmy mieli na kredyt, na wakacje… — zaczęłam się tłumaczyć.

— A może wystarczyłoby mniej pieniędzy, a więcej ciebie? — przerwał mi spokojnie.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież nie mogłam rzucić pracy. Bałam się nawet o niej pomyśleć — kredyt na mieszkanie wisiał nad nami jak miecz Damoklesa.

Wstałam i poszłam do pokoju Hani. Spała spokojnie, przytulona do pluszowego misia. Usiadłam na brzegu łóżka i pogłaskałam ją po włosach.

— Przepraszam, córeczko — wyszeptałam. — Może kiedyś to zrozumiesz.

Następnego dnia próbowałam być lepszą matką i żoną. Odbierałam Hanię z przedszkola, piekłyśmy razem ciasto, rozmawiałam z Mikołajem o wszystkim i o niczym. Ale cały czas czułam napięcie pod skórą — wiedziałam, że to tylko chwilowa równowaga.

W pracy szefowa wezwała mnie na rozmowę.

— Zofia, musisz zdecydować: albo bierzesz więcej projektów i awansujesz, albo… szukamy kogoś innego na twoje miejsce. Firma nie może sobie pozwolić na półśrodki.

Wróciłam do domu rozbita. Mikołaj czekał z obiadem.

— I co postanowiłaś? — zapytał spokojnie.

— Nie wiem… Nie chcę stracić pracy. Ale nie chcę też stracić was — odpowiedziałam bezradnie.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak na bombie zegarowej. Każda rozmowa mogła wybuchnąć konfliktem. Hania coraz częściej pytała: „Mamo, czemu jesteś smutna?”

Pewnego wieczoru Mikołaj spakował walizkę i pojechał do swojej matki na kilka dni.

— Muszę pomyśleć — powiedział tylko.

Zostałam sama z Hanią i ciszą mieszkania. Próbowałam być dzielna, ale łzy same napływały do oczu.

Dopiero wtedy zrozumiałam, jak bardzo się pogubiłam. Praca była dla mnie ucieczką przed lękiem o przyszłość, ale jednocześnie oddalała mnie od tych, których kochałam najbardziej.

Po kilku dniach Mikołaj wrócił. Usiadł obok mnie na kanapie i długo milczeliśmy.

— Może spróbujemy inaczej? Może mniej pracy, więcej nas? Nawet jeśli będzie trudniej finansowo… — zaproponował cicho.

Przytuliłam go mocno. Wiedziałam już, że muszę coś zmienić — dla siebie i dla nich.

Czasem myślę: ile rodzin żyje tak jak my? Ile kobiet codziennie wybiera między pracą a domem? Czy naprawdę można mieć wszystko naraz? A może „prawie wszystko w porządku” to tylko ładne kłamstwo?