„Powinieneś sam zarabiać na swoje mieszkanie, a nie liczyć na łaskę mamy” – historia o rodzinnych konfliktach i dorastaniu w cieniu oczekiwań

– Michał, ile jeszcze zamierzasz siedzieć na kanapie? – głos Wiktora rozległ się z kuchni, przerywając ciszę, która od rana wisiała w powietrzu. Siedziałem z laptopem na kolanach, próbując znaleźć jakąkolwiek ofertę pracy, która nie wywoływałaby we mnie mdłości. Ale każda kolejna strona z ogłoszeniami wydawała się bardziej beznadziejna od poprzedniej.

– Szukam pracy – odpowiedziałem cicho, nie odrywając wzroku od ekranu. Wiktor wszedł do pokoju, opierając się o framugę drzwi. Jego spojrzenie było chłodne, jakby oceniał każdy mój ruch.

– Szukasz pracy? Od trzech miesięcy słyszę to samo. Może czas przestać liczyć na to, że mama wszystko załatwi za ciebie? – powiedział z ironią w głosie.

Zacisnąłem pięści. Od kiedy mama wyszła za Wiktora, wszystko się zmieniło. On pojawił się nagle, z dnia na dzień wprowadził się do naszego mieszkania w Gdańsku i zaczął ustalać nowe zasady. Mama była szczęśliwa – widziałem to w jej oczach – ale ja czułem się jak intruz we własnym domu.

– Nie liczę na nikogo – rzuciłem przez zaciśnięte zęby. – Po prostu nie jest łatwo znaleźć coś sensownego.

Wiktor westchnął teatralnie. – W twoim wieku już dawno pracowałem na swoje mieszkanie. Może czas dorosnąć i przestać oczekiwać, że ktoś będzie cię utrzymywał? Życie nie jest sprawiedliwe, Michał. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie.

Te słowa bolały bardziej niż chciałem przyznać. Miałem 24 lata, skończyłem studia z filologii polskiej i nagle okazało się, że nikt nie potrzebuje młodego humanisty bez doświadczenia. Próbowałem różnych dorywczych prac: roznosiłem ulotki, pracowałem w kawiarni, nawet przez chwilę byłem asystentem nauczyciela w podstawówce. Ale żadna z tych rzeczy nie dawała mi poczucia sensu ani stabilności.

Mama weszła do pokoju chwilę później. Jej twarz była napięta, jakby bała się kolejnej kłótni.

– Michałku, Wiktor nie chce cię urazić… Po prostu martwi się o ciebie – zaczęła ostrożnie.

– Martwi się czy chce się mnie pozbyć? – przerwałem jej ostro. – Od kiedy tu zamieszkał, ciągle słyszę tylko o tym, co robię źle.

Mama spuściła wzrok. – To nie tak… Po prostu… Chcielibyśmy, żebyś był szczęśliwy i samodzielny.

Poczułem gulę w gardle. Czy naprawdę jestem takim ciężarem?

Wieczorem długo nie mogłem zasnąć. Słyszałem ich rozmowy za ścianą – szeptali o mnie, o mojej przyszłości, o tym, że „trzeba coś z nim zrobić”. Czułem się jak problem do rozwiązania, a nie jak syn.

Następnego dnia postanowiłem wyjść wcześniej z domu. Przechadzałem się po ulicach Wrzeszcza, patrząc na ludzi spieszących do pracy. Zazdrościłem im tej pewności siebie, rutyny, poczucia celu. Zatrzymałem się przy witrynie księgarni i przez chwilę patrzyłem na nowości wydawnicze. Przypomniałem sobie marzenie sprzed lat: chciałem pisać książki, opowiadać historie, które poruszą ludzi tak jak mnie poruszały powieści Tokarczuk czy Pilcha.

Ale teraz wydawało się to śmieszne i nierealne.

Telefon zadzwonił nagle. To była mama.

– Michałku, wrócisz dziś na obiad? – zapytała cicho.

– Nie wiem… Może później – odpowiedziałem wymijająco.

Usiadłem na ławce w parku i zacząłem pisać na telefonie notatki do opowiadania. Przez chwilę poczułem ulgę – jakby świat wokół przestał istnieć. Ale potem wróciła rzeczywistość: rachunki do zapłacenia, presja ze strony Wiktora, poczucie winy wobec mamy.

Wieczorem wróciłem do domu późno. Wiktor siedział przy stole z gazetą i nawet nie podniósł wzroku. Mama podała mi talerz zupy i usiadła naprzeciwko.

– Michał… Może spróbowałbyś pracy w firmie Wiktora? On mówił, że szukają kogoś do biura… – zaczęła niepewnie.

Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.

– Chcesz żebym pracował dla niego? Po tym wszystkim?

Mama westchnęła ciężko. – To tylko propozycja… Chcemy ci pomóc.

Wiktor odłożył gazetę i spojrzał mi prosto w oczy.

– Michał, życie to nie bajka. Nikt nie będzie cię głaskał po głowie tylko dlatego, że masz marzenia. Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz zacząć działać. Albo bierzesz się za siebie, albo… może lepiej będzie, jeśli poszukasz własnego miejsca?

Te słowa były jak policzek. Wyszedłem z kuchni trzaskając drzwiami.

Przez kolejne dni unikałem ich jak ognia. Spałem do południa, wychodziłem wieczorami, jadłem byle co na mieście. Czułem się coraz bardziej zagubiony i samotny. Zacząłem rozsyłać CV gdzie popadnie – do bibliotek, wydawnictw, nawet do sklepów spożywczych. Odpowiedzi były lakoniczne albo nie było ich wcale.

Pewnego dnia znalazłem w skrzynce list od mamy: „Michałku, kocham cię bardzo i zawsze będę przy tobie. Ale musisz znaleźć swoją drogę. Nie pozwól, żeby strach cię zatrzymał.”

Poczułem łzy pod powiekami. Może rzeczywiście czas dorosnąć? Może Wiktor miał rację?

Zacząłem szukać taniego pokoju do wynajęcia. Znalazłem coś na Zaspie – mały pokój w starym bloku z widokiem na parking. Nie było luksusów, ale była wolność.

Kiedy pakowałem rzeczy do walizki, mama stała w drzwiach ze łzami w oczach.

– Będziesz dzwonił? – zapytała cicho.

– Codziennie – obiecałem.

Wiktor podał mi rękę bez słowa. Przez chwilę widziałem w jego oczach coś na kształt szacunku.

Teraz siedzę w swoim nowym pokoju i piszę tę historię. Jest mi trudno i często czuję się samotny. Ale po raz pierwszy od dawna mam poczucie, że to moje życie – nawet jeśli jest pełne błędów i strachu.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę trzeba przejść przez tyle bólu i rozczarowań, żeby dorosnąć? Czy rodzina zawsze musi być miejscem walki zamiast wsparcia? Co wy o tym sądzicie?