Powiedzieli, żebym wróciła do męża: Dzień, w którym moi rodzice zamknęli przede mną drzwi
— Mamo, proszę, nie każ mi tam wracać — mój głos drżał, a łzy mieszały się z kroplami deszczu spływającymi po policzkach. Stałam na wycieraczce przed domem rodziców w Piotrkowie Trybunalskim, z walizką w jednej ręce i rozdartym sercem w drugiej. W środku widziałam światło w kuchni, a przez uchylone drzwi czułam zapach świeżo parzonej kawy. Mój ojciec, pan Stanisław, stał za mamą z rękami skrzyżowanymi na piersi.
— Aniu, nie przesadzaj. Każda para się kłóci. Wróć do Marka, porozmawiajcie jak dorośli — powiedziała mama, patrząc na mnie z wyraźnym zmęczeniem.
— Mamo, on mnie uderzył. — Głos mi się załamał. — Nie mogę tam wrócić. Boję się go.
Ojciec spojrzał na mnie surowo. — Nie wyolbrzymiaj. Twój dziadek też czasem podniósł głos na babcię, a byli razem pięćdziesiąt lat. Małżeństwo to nie bajka.
Wtedy zrozumiałam, że nie znajdę tu schronienia. Moje własne dzieciństwo, pełne ciepła i śmiechu, nagle wydało mi się obce. Jakby ktoś podmienił moich rodziców na ludzi, których nie znam.
Wróciłam do samochodu, mokra, zziębnięta, z walizką, która nagle stała się cięższa niż kiedykolwiek. W głowie dudniły mi słowa mamy: „Nie rób wstydu rodzinie. Co ludzie powiedzą?”. Przez chwilę miałam ochotę wrócić i krzyczeć, że nie obchodzi mnie, co powiedzą sąsiedzi, ale wiedziałam, że to nic nie zmieni.
Marek, mój mąż, był kiedyś czuły. Poznaliśmy się na studiach w Łodzi. Był zabawny, opiekuńczy, a ja czułam się przy nim bezpieczna. Po ślubie coś się zmieniło. Najpierw były drobne złośliwości, potem krzyki, a w końcu pierwszy raz, kiedy mnie uderzył. Przepraszał, płakał, przynosił kwiaty. Wybaczyłam. Potem było już tylko gorzej.
Przez lata ukrywałam siniaki pod długimi rękawami, tłumaczyłam koleżankom, że potknęłam się o próg. Rodzicom mówiłam, że wszystko jest w porządku, bo przecież „nie wypada prać brudów publicznie”. Ale tamtego dnia, kiedy Marek rzucił we mnie szklanką, a potem popchnął na ścianę, coś we mnie pękło. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i pojechałam do rodziców, przekonana, że mnie przyjmą. Przecież zawsze powtarzali, że rodzina jest najważniejsza.
Siedziałam w samochodzie na pustej ulicy, patrząc na rozświetlone okna domu, w którym dorastałam. Przypomniałam sobie, jak mama tuliła mnie, gdy miałam gorączkę, jak tata uczył mnie jeździć na rowerze. Teraz nie było już dla mnie miejsca. Zostałam sama.
Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, Kasi. Odebrała od razu.
— Anka, co się stało? — zapytała zaniepokojona.
— Nie mam gdzie iść — wyszeptałam. — Rodzice mnie nie chcą. Powiedzieli, żebym wróciła do Marka.
— Przyjedź do mnie. Zaraz zrobię herbatę. Nie jesteś sama, słyszysz?
U Kasi spędziłam pierwszą noc od dawna, w której nie bałam się zasnąć. Rano zadzwoniłam do pracy, powiedziałam, że muszę wziąć urlop na żądanie. Przez cały dzień leżałam pod kocem, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Rodzice nie dzwonili. Przez tydzień nie odezwali się ani razu. W końcu sama zadzwoniłam. Odebrała mama.
— Aniu, przemyślałaś już sprawę? — zapytała chłodno.
— Mamo, nie wrócę do niego. On mnie bije. Potrzebuję waszego wsparcia.
— Myśl o rodzinie. O swoim małżeństwie. Ludzie się dowiedzą, będą gadać. Nie chcemy wstydu.
— Mamo, czy naprawdę ważniejsze jest to, co powiedzą sąsiedzi, niż twoja córka?
— Aniu, nie rozumiesz. Takie rzeczy się zdarzają. Trzeba być silnym. Ja też nie miałam łatwo z twoim ojcem, ale wytrwałam.
Rozłączyłam się, nie mogąc powstrzymać łez. Zrozumiałam, że dla nich liczy się tylko pozory. Że ich miłość ma granice, których nie mogę przekroczyć.
Kasia pomogła mi znaleźć psychologa. Zaczęłam terapię, powoli odbudowywałam siebie. Po kilku miesiącach wynajęłam małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Zaczęłam nowe życie, choć każdego dnia bolało mnie serce na myśl o rodzicach.
Czasem spotykam mamę na rynku. Przechodzi obok mnie, jakby mnie nie znała. Ojciec przestał odbierać telefony. W święta siedzę sama przy stole, patrząc na puste krzesła. Zazdroszczę ludziom, którzy mogą zadzwonić do mamy i powiedzieć, że mieli zły dzień.
Często pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę rodzina powinna być ważniejsza od własnego bezpieczeństwa? Ile jeszcze kobiet w Polsce słyszy: „wróć do męża, nie rób wstydu”? Czy kiedykolwiek przestaniemy bać się tego, co powiedzą inni?
Może kiedyś rodzice zrozumieją, że stracili córkę nie przez rozwód, ale przez własny strach przed opinią sąsiadów. Może kiedyś zadzwonią. Ale czy wtedy będę jeszcze potrafiła im wybaczyć?
Czy naprawdę rodzina to tylko krew i wspólne nazwisko? A może rodzina to ci, którzy zostają, gdy wszyscy inni odchodzą? Co wy o tym myślicie?