„Powiedział, że beze mnie przeżyje, ale ja bez niego nie”. Czy na pewno?
– Naprawdę uważasz, że sobie poradzisz? – głos Pawła odbił się echem w kuchni, kiedy po raz pierwszy od lat postawiłam przed nim talerz z gotowym obiadem i… własnym CV. – Przecież wiesz, że beze mnie nie dasz rady. Ja bym przeżył, ale ty? Ty nie umiesz żyć sama.
Zamarłam. W tej chwili poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Osiem lat małżeństwa, dwa dzieci, dom zawsze lśniący, obiady na czas, pranie wyprasowane – wszystko to nagle stało się niewidzialne. Paweł patrzył na mnie z pobłażliwym uśmiechem, jakby mówił do dziecka, które właśnie wymyśliło sobie nową zabawę.
– Może czas spróbować – odpowiedziałam cicho, choć w środku wrzałam. – Znalazłam pracę na pół etatu. W sklepie spożywczym. Od przyszłego tygodnia zaczynam.
Paweł wzruszył ramionami. – Rób, co chcesz. Ale nie licz na to, że będę ci pomagał w domu. To twoje obowiązki.
Wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z moimi myślami i… strachem. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i wrócić do starego porządku. Przecież tak mnie wychowano – matka powtarzała: „Dobra żona to taka, która dba o dom i męża”. Babcia dorzucała: „Facet musi być najedzony i wypoczęty”. Teściowa zaś przy każdej okazji przypominała: „Paweł ciężko pracuje, ty masz mu ułatwiać życie”.
Ale coś we mnie pękło. Może to przez te wszystkie lata, kiedy czułam się niewidzialna? Może przez te wieczory, gdy Paweł oglądał telewizję, a ja sprzątałam po kolacji? Albo przez te noce, kiedy dzieci płakały, a on spał snem sprawiedliwego?
Pierwszy dzień w pracy był jak skok na głęboką wodę. Bałam się wszystkiego – czy dam radę obsłużyć kasę fiskalną, czy nie pomylę się przy wydawaniu reszty, czy nie zapomnę o czymś ważnym w domu. Ale kiedy wróciłam po czterech godzinach do mieszkania i zobaczyłam rozrzucone zabawki oraz stertę naczyń w zlewie… zamiast złości poczułam ulgę. To już nie była tylko moja odpowiedzialność.
Wieczorem Paweł wrócił z pracy i od progu rzucił:
– Co na obiad?
– Zupa jest w garnku. Możesz sobie podgrzać – odpowiedziałam spokojnie.
Patrzył na mnie przez chwilę z niedowierzaniem. – Ty nie podasz?
– Nie mogę być wszędzie naraz – wzruszyłam ramionami.
Dzieci podbiegły do mnie z rysunkami. – Mamo, zobacz! – wołała Zosia.
Uklękłam przy nich i zaczęłam oglądać ich dzieła. Paweł stał przez chwilę niezręcznie w kuchni, po czym sam nalał sobie zupy.
Kolejne dni były coraz trudniejsze. Matka zadzwoniła:
– Co ty wyprawiasz? Praca? A dzieci? A dom?
– Mamo, dzieci są zadbane. Dom też nie runie od kilku naczyń w zlewie.
– Ale Paweł! On musi mieć spokój! – krzyczała niemal do słuchawki.
– Paweł jest dorosły. Poradzi sobie.
Babcia przyszła następnego dnia z ciastem i kazaniem:
– Za moich czasów kobieta wiedziała, gdzie jej miejsce.
– Babciu, czasy się zmieniły – odpowiedziałam spokojnie.
Teściowa nie była lepsza:
– Paweł wygląda na zmęczonego. Ty powinnaś go wspierać!
– A kto wspiera mnie? – zapytałam cicho.
W pracy powoli zaczynałam czuć się pewniej. Poznałam Anię – samotną matkę trójki dzieci. Opowiadała mi o swoim rozwodzie i o tym, jak musiała nauczyć się wszystkiego od nowa.
– Najtrudniej jest uwierzyć w siebie – powiedziała pewnego dnia podczas przerwy na kawę. – Ale jak już zaczniesz… nie chcesz wracać do dawnego życia.
Zaczęłam zauważać drobne zmiany w sobie. Przestałam przepraszać za wszystko. Przestałam tłumaczyć się z każdego obiadu na szybko czy nieuprasowanej koszuli Pawła. Dzieci były szczęśliwe, bo miałam dla nich więcej cierpliwości i czasu – nawet jeśli dom nie błyszczał jak dawniej.
Paweł jednak coraz częściej chodził naburmuszony. Czasem rzucał kąśliwe uwagi:
– Kiedyś byłaś inną kobietą…
– Może właśnie teraz jestem sobą? – odpowiadałam spokojnie.
Pewnego wieczoru wybuchł:
– Wiesz co? Ja naprawdę mógłbym żyć bez ciebie! Ale ty? Ty beze mnie byś sobie nie poradziła!
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– To zobaczmy.
Od tamtej pory przestałam robić za wszystkich wszystko. Jeśli dzieci chciały kanapkę – prosiły tatę. Jeśli trzeba było wynieść śmieci – przypominałam Pawłowi. Było ciężko. Były łzy i krzyki. Były dni, kiedy miałam ochotę rzucić pracę i wrócić do starego życia tylko po to, by mieć święty spokój.
Ale wtedy patrzyłam na siebie w lustrze i widziałam kobietę, która pierwszy raz od lat jest dumna z siebie. Która potrafi powiedzieć „nie”. Która wie, że jej wartość nie zależy od tego, ile obiadów ugotuje czy ile koszul uprasuje.
Nie wiem jeszcze, dokąd zaprowadzi mnie ta droga. Może Paweł rzeczywiście odejdzie? Może zostanę sama z dziećmi? Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu wmówić sobie, że jestem mniej warta tylko dlatego, że przestałam być „idealną żoną”.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet wokół mnie żyje w podobnym schemacie? Ile z nas boi się zrobić pierwszy krok? Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a rodziną? A może można być szczęśliwą kobietą i dobrą matką jednocześnie?