Porzucony w szpitalu: Historia, której nie zapomnę
— Pani Marta Nowak? — usłyszałam swoje imię w sterylnym korytarzu szpitala, gdzie echo odbijało się od białych ścian jak wyrzut sumienia. Przez chwilę miałam ochotę uciec, zniknąć, udawać, że to nie o mnie chodzi. Ale pielęgniarka patrzyła na mnie z wyczekiwaniem. — Proszę za mną.
Szłam za nią jak w transie. W głowie dudniły mi słowa lekarza z porannego telefonu: „Pani córka zostawiła dziecko na oddziale noworodkowym. Prosimy o pilny kontakt.” Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Moja Ania? Moja mała dziewczynka, która jeszcze niedawno tuliła się do mnie po nocnych koszmarach? Jak mogła zostawić własne dziecko?
Weszłyśmy do sali. W łóżeczku leżał chłopiec — mój wnuk. Był taki malutki, bezbronny, zawinięty w szpitalny kocyk. Ale kiedy spojrzałam na jego twarz, coś ścisnęło mnie za gardło. Jego oczy… były zupełnie inne niż nasze. Ciemne, niemal czarne, z dziwnym błyskiem. Skóra miała oliwkowy odcień. Przez sekundę poczułam wstydliwy lęk — czy to naprawdę nasze dziecko?
— Czy pani wiedziała, że córka jest w ciąży? — zapytała pielęgniarka cicho.
Pokręciłam głową. Ania ukrywała brzuch pod szerokimi swetrami, zamykała się w pokoju, coraz rzadziej rozmawiała ze mną czy ojcem. Myślałam, że to bunt, może depresja po rozstaniu z chłopakiem. Ale ciąża? Jak mogłam tego nie zauważyć?
— Dziecko jest zdrowe — dodała pielęgniarka łagodnie. — Ale matka… zostawiła list.
Drżącymi rękami wzięłam kartkę. „Mamo, przepraszam. Nie mogę go zatrzymać. Nie jestem gotowa być matką. On przypomina mi wszystko, czego chciałabym zapomnieć.”
Czytałam te słowa w kółko, próbując zrozumieć ich sens. Co takiego się wydarzyło? Dlaczego Ania nie przyszła do mnie po pomoc? Czy aż tak bardzo się mnie bała?
Wróciłam do domu z głową pełną pytań. Mąż, Piotr, siedział przy stole i patrzył na mnie z niepokojem.
— I co? — spytał cicho.
— To chłopiec — odpowiedziałam mechanicznie. — Nasz wnuk.
— A Ania?
— Zostawiła go… i list.
Piotr zacisnął pięści na stole. — Musimy ją znaleźć.
Przez kolejne dni szukałam Ani wszędzie: u przyjaciółek, w akademiku, nawet na dworcu. W końcu odebrałam telefon od jej dawnej koleżanki.
— Marta? Ania jest u mnie. Bardzo płacze… Nie chce wracać do domu.
Pojechałam tam natychmiast. Kiedy zobaczyłam moją córkę skuloną na kanapie, serce mi pękło.
— Aniu…
Nie podniosła wzroku. — Mamo, nie potrafię… Ja go nie chcę…
Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.
— Powiedz mi prawdę. Kto jest ojcem dziecka?
Ania zaczęła płakać jeszcze mocniej.
— To był jeden raz… na imprezie… Nie chciałam tego… On był starszy… Przepraszam…
Zrozumiałam wszystko w jednej chwili. Moja córka została skrzywdzona i przez dziewięć miesięcy nosiła w sobie ten ciężar samotnie. A ja niczego nie zauważyłam.
Wróciłyśmy razem do domu. Piotr długo milczał, potem wyszedł na balkon i zapalił papierosa — pierwszy raz od lat.
Przez kolejne tygodnie walczyliśmy o Ani spokój i zdrowie psychiczne. Chodziłyśmy razem do psychologa. Ja zajmowałam się wnukiem — nadałam mu imię Michałek. Każdego dnia patrzyłam na niego i próbowałam pokochać go jak własne dziecko, choć wciąż czułam żal do losu i do siebie samej.
Rodzina zaczęła szeptać za naszymi plecami. „To nie nasza krew”, „Po co jej to było?”, „Marta powinna oddać dziecko do adopcji”. Czułam się osaczona spojrzeniami sąsiadek i fałszywą troską dalszej rodziny.
Pewnego wieczoru Ania przyszła do mnie do kuchni.
— Mamo… czy ty go kochasz?
Zaniemówiłam. Popatrzyłam na Michałka śpiącego w łóżeczku.
— Staram się… każdego dnia bardziej.
Ania usiadła obok mnie i po raz pierwszy od miesięcy przytuliła się do mojego ramienia.
— Może kiedyś też będę umiała…
Nie wiem, jak potoczy się nasza historia dalej. Czy Michałek będzie szczęśliwy? Czy Ania znajdzie w sobie siłę, by być jego matką? Czy ja przestanę się obwiniać?
Czasem patrzę na mojego wnuka i pytam siebie: czy można pokochać dziecko za dwoje? Czy przebaczenie naprawdę leczy rany? Może ktoś z was zna odpowiedź…