Poranny bigos, czyli jak teściowa przewróciła mój świat do góry nogami
— Dzień dobry, synowo! — usłyszałam, zanim jeszcze zdążyłam otworzyć oczy na dobre. Głos mojego teścia, Jana Kowalskiego, rozbrzmiewał w przedpokoju z taką energią, jakby był ósmą rano w środku tygodnia, a nie szóstą w sobotę. Przetarłam oczy i spojrzałam na zegarek. Sześć zero pięć. Mój mąż, Tomek, spał jeszcze obok, nieświadomy nadciągającej burzy.
Zanim zdążyłam się podnieść, drzwi do naszej sypialni uchyliły się i zobaczyłam Halinę Nowak, moją teściową, z uśmiechem tak niewinnym, że aż podejrzanym. Miała na sobie swój ulubiony fartuch w niebieskie kwiatki i trzymała w ręku torbę z supermarketu. Przez chwilę pomyślałam, że może przyniosła świeże bułki na śniadanie, ale jej spojrzenie zdradzało coś więcej.
— Kochana, wstań już, zrobiłam wam bigos! — powiedziała z dumą, jakby właśnie wygrała konkurs kulinarny.
Bigos. Słowo, które w mojej rodzinie zawsze wywoływało mieszane uczucia. Moja mama robiła go raz w roku, na święta, i wtedy cała kuchnia pachniała śliwkami, kiełbasą i kapustą. Ale bigos Haliny to była inna historia. Zawsze za tłusty, za kwaśny, z jakimiś dziwnymi dodatkami, których nie potrafiłam zidentyfikować.
— Halinko, przecież mówiłam ci, że Tomek nie może jeść kapusty — próbowałam delikatnie, ale ona już była w kuchni, rozpakowywała swoje garnki i rozstawiała talerze.
— Oj tam, oj tam! Trochę bigosu nikomu nie zaszkodzi — machnęła ręką. — Poza tym, to mój specjalny przepis!
Wiedziałam, że nie ma sensu się kłócić. Halina była jak czołg — jeśli już coś postanowiła, nie było siły, która by ją zatrzymała. Usiadłam przy stole i patrzyłam, jak rozgrzewa swój bigos, a Jan z uśmiechem nalewa sobie kawy. Tomek w końcu się obudził i zaspany wszedł do kuchni.
— Mamo, mówiłem ci, że mam dzisiaj ważne spotkanie — jęknął, widząc garnek na kuchence.
— Zjesz, to będziesz miał siłę! — odpowiedziała Halina i zaczęła nakładać mu porcję.
Patrzyłam na tę scenę i czułam, jak narasta we mnie frustracja. To nie był pierwszy raz, kiedy teściowa wkraczała do naszego życia bez zaproszenia. Często przychodziła bez uprzedzenia, przestawiała rzeczy w kuchni, krytykowała moje gotowanie albo opowiadała sąsiadkom, że „biedny Tomek taki chudy, bo żona nie karmi”.
Ale tego poranka coś we mnie pękło. Może to przez nieprzespaną noc, może przez stres w pracy, a może po prostu miałam już dość.
— Halino, bardzo ci dziękuję za bigos, ale naprawdę wolałabym, żebyś najpierw zadzwoniła — powiedziałam spokojnie, choć w środku aż się gotowałam.
— Ojej, nie przesadzaj! Przecież jesteśmy rodziną! — odpowiedziała urażona. — Chciałam tylko pomóc!
Jan spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, jakby chciał powiedzieć: „Nie walcz z nią, to nie ma sensu”. Tomek spuścił wzrok i zaczął jeść bigos, choć wiedziałam, że zaraz będzie narzekał na ból brzucha.
Przez chwilę w kuchni zapadła niezręczna cisza. Słychać było tylko dźwięk łyżek uderzających o talerze i cichy szum czajnika. W końcu Halina odezwała się znowu:
— Wiesz, Marto, jak byłam w twoim wieku, to moja teściowa też przychodziła bez zaproszenia. I nigdy nie narzekałam! Bo rodzina to rodzina!
Poczułam łzy napływające do oczu. Nie chciałam robić sceny, ale czułam się jak intruz we własnym domu. Wstałam od stołu i wyszłam na balkon, żeby zaczerpnąć powietrza.
Za mną wyszedł Tomek.
— Przepraszam cię, kochanie. Wiem, że to trudne… — zaczął niepewnie.
— Tomek, ja już nie daję rady. Ona nie szanuje naszych granic. To jest nasz dom! — powiedziałam drżącym głosem.
— Wiem… Ale ona się nie zmieni. Taka już jest — westchnął.
— A może powinna? Może powinniśmy jej powiedzieć, że to dla nas za dużo? — zapytałam z nadzieją w głosie.
Tomek milczał przez chwilę, patrząc na dachy sąsiednich domów. W końcu wróciliśmy do kuchni. Halina siedziała przy stole i rozmawiała z Janem o jakiejś sąsiadce, która „znowu się rozwodzi”. Kiedy nas zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko, jakby nic się nie stało.
— No chodźcie, dzieci! Bigos stygnie! — zawołała radośnie.
Usiadłam przy stole i spojrzałam na nią uważnie. W jej oczach zobaczyłam coś więcej niż tylko upór — zobaczyłam strach przed samotnością, potrzebę bycia potrzebną. Może dlatego tak bardzo wtrącała się w nasze życie? Może bała się, że jeśli przestanie gotować dla Tomka, straci z nim kontakt?
Zjadłam kilka łyżek bigosu i poczułam ciężar na żołądku — nie tylko przez tłustą kapustę, ale przez wszystko, co wisiało w powietrzu między nami. Po śniadaniu Halina zaczęła sprzątać kuchnię, a ja poszłam do łazienki i spojrzałam na siebie w lustrze.
Czy naprawdę muszę poświęcać własny komfort dla świętego spokoju? Czy rodzina zawsze musi oznaczać przekraczanie granic?
Może czas w końcu powiedzieć „dość” i zawalczyć o siebie? A może powinnam spróbować zrozumieć Halinę i znaleźć z nią wspólny język? Ciekawa jestem, co wy byście zrobili na moim miejscu…