Poranek, który zmienił wszystko: Historia Babci Róży
— Róża! Róża, poczekaj! — głos pani Zofii przebił się przez poranne ćwierkanie ptaków i szelest liści. Zatrzymałam się w pół kroku, z wiadrem pełnym ziarna dla kur. Słońce dopiero zaczynało przebijać się przez mgłę, a powietrze pachniało rosą i świeżo skoszoną trawą. Spojrzałam na sąsiadkę, która stała przy płocie, z rękami ubrudzonymi ziemią i twarzą pełną niepokoju.
— Co się stało, Zosiu? — zapytałam, starając się ukryć lekkie zniecierpliwienie. Każda minuta była dla mnie cenna — kury czekały na śniadanie, a potem jeszcze trzeba było zebrać jajka i przygotować śniadanie dla wnuczki.
— Musisz wiedzieć… — zaczęła, ale zawahała się. — Twój syn, Marek… Wczoraj widziałam go w mieście. Nie był sam. Była z nim ta kobieta… — urwała, patrząc na mnie z troską.
Serce mi zamarło. Marek od miesięcy był dziwnie nieobecny, zamyślony, a jego żona Ania coraz częściej przychodziła do mnie ze łzami w oczach. Próbowałam nie wtrącać się w ich sprawy, ale teraz poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
— Jesteś pewna? — wyszeptałam, czując jak wiadro wyślizguje mi się z rąk.
— Tak, Różyczko. Przepraszam, że ci to mówię, ale musisz wiedzieć. — Zofia spuściła wzrok.
Stałam tak chwilę, niezdolna się ruszyć. W głowie kłębiły mi się myśli: Co mam zrobić? Czy powinnam powiedzieć Ani? Czy Marek naprawdę mógłby mnie tak zawieść?
Wróciłam do kurnika na autopilocie. Kury gdakały głośno, domagając się jedzenia. Rozsypałam im ziarno i zaczęłam zbierać jajka do koszyka. Każde jajko wydawało się cięższe niż zwykle. Przypomniałam sobie czasy, kiedy Marek był małym chłopcem — jak biegał po podwórku, jak tulił się do mnie po upadku. Gdzie się podział ten chłopiec?
Po śniadaniu usiadłam przy stole z wnuczką Kasią. Miała tylko osiem lat, ale już widziała za dużo smutku w oczach matki.
— Babciu, dlaczego mama płacze nocami? — zapytała cicho.
Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież sama nie rozumiałam wszystkiego.
— Czasem dorośli mają trudne sprawy na głowie, kochanie — powiedziałam w końcu, głaszcząc ją po włosach.
Przez cały dzień chodziłam jak struta. W południe zadzwonił Marek.
— Mamo, mogę przyjechać po południu? Muszę z tobą porozmawiać — jego głos był napięty.
— Oczywiście — odpowiedziałam krótko.
Czekałam na niego z duszą na ramieniu. Kiedy wszedł do kuchni, od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Unikał mojego wzroku.
— Marek… Co się dzieje? — zaczęłam ostrożnie.
Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę milczał.
— Mamo… Ja… Ja już nie kocham Ani. Próbowałem to naprawić, ale nie potrafię. Poznałem kogoś innego — powiedział w końcu cicho.
Poczułam, jak świat wali mi się na głowę. Chciałam krzyczeć, płakać, błagać go, żeby się opamiętał. Ale tylko siedziałam i patrzyłam na niego bez słowa.
— I co teraz? — zapytałam w końcu drżącym głosem.
— Chcę odejść od Ani. Wiem, że to ją zrani… i Kasię też. Ale nie mogę żyć w kłamstwie — odpowiedział Marek.
Nie spałam tej nocy ani minuty. Słyszałam ciche szlochy Ani w sąsiednim pokoju i czułam się bezradna jak nigdy dotąd. Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie chwile szczęścia naszej rodziny — święta przy jednym stole, wspólne prace w ogrodzie, śmiech dzieci biegających po podwórku. Jak to możliwe, że wszystko tak łatwo może się rozpaść?
Następnego dnia poszłam do kościoła. Usiadłam w ławce i długo modliłam się o siłę i mądrość. Wiedziałam już, że nie mogę zmusić Marka do miłości ani naprawić wszystkiego za niego. Ale mogę być wsparciem dla Ani i Kasi.
Wieczorem usiadłyśmy z Anią przy herbacie.
— Róża… Ja już wiem — powiedziała cicho. — Marek mi wszystko powiedział.
Objęłam ją mocno.
— Jesteś silna, Aniu. Przejdziemy przez to razem — wyszeptałam.
Minęły tygodnie pełne łez i trudnych rozmów. Marek wyprowadził się do miasta. Kasia zamknęła się w sobie i przestała mówić o tacie. Ania próbowała wrócić do pracy i codzienności, ale widziałam, jak bardzo cierpi.
Czasem zastanawiam się, czy mogłam coś zrobić inaczej jako matka. Czy powinnam była wcześniej zauważyć sygnały? Czy mogłam uratować ich małżeństwo?
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko wspólne chwile szczęścia, ale też umiejętność trwania razem w najtrudniejszych momentach. Może właśnie wtedy najbardziej potrzebujemy siebie nawzajem?
Czy można nauczyć się wybaczać i budować od nowa? Czy rany po zdradzie kiedyś się zabliźnią? Czas pokaże…