Pod jednym dachem z teściem – historia, której nie przewidziałam

– Znowu zostawiłaś światło w korytarzu! – głos teścia rozległ się echem po całym domu, przerywając ciszę wieczoru. Stałam w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, i poczułam znajome ukłucie niepokoju. Odkąd Gabriela, moja teściowa, odeszła rok temu, nasz dom przestał być miejscem spokoju. Moja mama zawsze powtarzała: „Zastanów się dwa razy, zanim zamieszkasz z rodziną męża. To nie jest takie proste, jak się wydaje.” Wtedy nie chciałam jej słuchać. Wydawało mi się, że miłość do Piotra i szacunek do jego rodziny wystarczą, by pokonać wszelkie trudności.

Kiedy wprowadziliśmy się do rodzinnego domu Piotra w Łodzi, dom miał dwa wejścia – jedno dla nas, drugie dla teściów. W teorii miało to zapewnić każdemu prywatność. W praktyce jednak ściany były cienkie, a nasze życia splatały się na każdym kroku. Gabriela była ciepłą osobą, która potrafiła zażegnać każdy konflikt. Po jej śmierci wszystko się zmieniło. Teść, pan Zbigniew, zamknął się w sobie i coraz częściej wyładowywał frustracje na mnie.

– Przepraszam, już gaszę – odpowiedziałam cicho, starając się nie okazywać emocji. Piotr siedział w salonie i udawał, że nie słyszy. To bolało najbardziej – jego milczenie. Kiedyś był moim wsparciem, teraz coraz częściej miałam wrażenie, że jestem sama przeciwko całemu światu.

Wieczorami leżałam w łóżku i słuchałam kroków teścia na korytarzu. Każdy dźwięk przypominał mi o tym, jak bardzo zmieniło się nasze życie. Zbigniew zaczął ingerować we wszystko – od tego, co gotuję na obiad, po to, kiedy wychodzimy z domu. Czułam się jak intruz we własnych czterech ścianach.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W kuchni zastałam Zbigniewa przeglądającego moje rzeczy.

– Co pan robi? – zapytałam zaskoczona.

– Szukam rachunków za prąd. Ostatnio rachunki są wyższe niż kiedyś – odpowiedział bez cienia skruchy.

– Proszę mnie uprzedzać, zanim pan grzebie w moich rzeczach – powiedziałam stanowczo, choć głos mi drżał.

Spojrzał na mnie zimno. – To jest mój dom. Nie zapominaj o tym.

Tego wieczoru długo rozmawiałam z Piotrem. – Nie mogę tak żyć – powiedziałam mu ze łzami w oczach. – Twój ojciec traktuje mnie jak obcą osobę. Czuję się tu coraz gorzej.

Piotr wzruszył ramionami. – On jest po prostu samotny. Musisz go zrozumieć.

– A kto mnie zrozumie? – zapytałam cicho.

Zaczęłam unikać wspólnych posiłków i zamykać się w naszym pokoju. Czułam się jak więzień. Mama dzwoniła codziennie i pytała: „Jak sobie radzisz?” Nie chciałam jej martwić, więc odpowiadałam: „Wszystko dobrze.” Ale dobrze nie było.

W pracy też zaczęłam być rozkojarzona. Koleżanka zauważyła moje zmęczenie.

– Coś się dzieje? – zapytała pewnego dnia.

– Po prostu mam trudny czas w domu – odpowiedziałam wymijająco.

Wiedziałam jednak, że długo tak nie wytrzymam. Każda rozmowa z teściem kończyła się kłótnią lub cichą wojną spojrzeń. Nawet drobiazgi urastały do rangi problemu: źle odłożona łyżka, nie tak posprzątana łazienka, za głośno nastawiona pralka.

Najgorsze były święta. W tym roku pierwszy raz spędzaliśmy je bez Gabrieli. Stół był pusty, atmosfera ciężka jak nigdy wcześniej. Zbigniew siedział naprzeciwko mnie i milczał przez całą kolację. Piotr próbował żartować, ale nikt nie miał ochoty na śmiech.

Po kolacji poszłam do ogrodu zaczerpnąć powietrza. Mama zadzwoniła akurat wtedy.

– Kochanie, wróć do domu. Nie musisz tam być za wszelką cenę – powiedziała cicho.

– Ale przecież to mój dom… – wyszeptałam przez łzy.

– Dom jest tam, gdzie czujesz się bezpieczna – odpowiedziała mama.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym, co powiedziała mama. Czy naprawdę muszę poświęcać własne szczęście dla dobra rodziny Piotra? Czy to ja jestem egoistką?

Kilka dni później doszło do kolejnej awantury o błahostkę – zostawiłam otwarte okno w kuchni. Zbigniew krzyczał tak głośno, że sąsiedzi słyszeli każde słowo.

– Mam już dość! – wykrzyczałam w końcu i wybiegłam z domu.

Piotr wybiegł za mną.

– Co ty wyprawiasz? Przecież to mój ojciec!

– A ja? Kim ja jestem dla ciebie? – zapytałam przez łzy.

Nie odpowiedział. Stał tylko i patrzył na mnie bezradnie.

Wróciłam do środka dopiero późnym wieczorem. Teść już spał. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na Piotra.

– Musimy coś zmienić – powiedziałam cicho. – Albo wyprowadzimy się stąd razem, albo…

Nie dokończyłam zdania. Wiedziałam jednak, że jeśli nic się nie zmieni, nasze małżeństwo tego nie przetrwa.

Dziś mija rok od śmierci Gabrieli. Patrzę na siebie sprzed roku i widzę inną kobietę – naiwną i pełną nadziei. Teraz wiem jedno: dom to nie tylko ściany i dach nad głową. To przede wszystkim ludzie i poczucie bezpieczeństwa.

Czy warto poświęcać siebie dla innych? Czy można być szczęśliwym tam, gdzie codziennie czujesz się obco? Czasem zastanawiam się, ilu ludzi tkwi w podobnej sytuacji i boi się zrobić pierwszy krok ku zmianie.