Po dwudziestu latach mój były mąż wrócił do mojego życia: potrzebuje schronienia, ale moje dzieci się sprzeciwiają
— Mamo, nie możesz tego zrobić! — głos mojej córki, Marty, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon alarmowy. Stała przy stole, zaciśnięte pięści i łzy w oczach. — Po tym wszystkim, co nam zrobił? Po tylu latach ciszy?
Patrzyłam na nią, czując jak serce ściska mi się w piersi. Właśnie przed chwilą, po dwudziestu latach nieobecności, mój były mąż, Andrzej, stanął w moich drzwiach. Wyglądał na zmęczonego życiem, zgarbiony, z siwymi włosami i oczami pełnymi żalu. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę on. Przez tyle lat próbowałam zapomnieć o bólu, który mi sprawił, o jego zdradach i nagłym odejściu. Ale teraz stał tuż przede mną, prosząc o pomoc.
— Mamo, on nie zasługuje na twoją litość — powiedział mój syn, Tomek, który przyjechał z rodziną na niedzielny obiad. — Przez dwadzieścia lat nie interesował się nami. Nie był na moim ślubie, nie widział swoich wnuków nawet raz. A teraz nagle czegoś chce?
Spojrzałam na Andrzeja. Stał w przedpokoju, trzymając w rękach starą torbę podróżną. Wyglądał na człowieka złamanego przez życie. Przez chwilę widziałam w nim tego młodego chłopaka, którego kiedyś pokochałam — pełnego marzeń i energii. Ale potem przypomniałam sobie wszystkie noce spędzone w samotności, łzy i rozczarowania.
— Wiem, że nie byłem dobrym mężem ani ojcem — odezwał się Andrzej cicho. — Ale nie mam już nikogo. Straciłem pracę, mieszkanie… Nie mam dokąd pójść.
W kuchni zapadła cisza. Dzieci patrzyły na mnie z wyrzutem i lękiem. W ich oczach widziałam własny ból sprzed lat.
— Mamo, jeśli go przyjmiesz, nie będziemy tu więcej przyjeżdżać — powiedziała Marta stanowczo. — Nie chcę, żeby moje dzieci widziały go pod tym dachem.
Poczułam się rozdarta na pół. Przez lata byłam dla nich wszystkim — matką, ojcem, przyjaciółką. To ja opatrywałam ich rany po odejściu Andrzeja, to ja tłumaczyłam im świat i uczyłam przebaczenia. Ale czy sama potrafię wybaczyć?
Przypomniałam sobie pierwsze lata po rozwodzie. Samotność była jak ciężki płaszcz, którego nie mogłam zdjąć. Każdy dzień zaczynał się od pustki i kończył łzami. Dzieci były wtedy jeszcze małe; musiałam być silna dla nich. Z czasem nauczyłam się żyć sama. Odkryłam radość w drobnych rzeczach: porannej kawie na balkonie, książkach czytanych do późna w nocy, rozmowach z sąsiadkami na klatce schodowej.
Ale nigdy nie przestałam tęsknić za rodziną w pełnym składzie.
— Mamo… — Marta usiadła obok mnie i chwyciła mnie za rękę. — On cię skrzywdził. Zasługujesz na spokój.
Spojrzałam na nią i poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę zasługuję na spokój? Czy może powinnam dać Andrzejowi ostatnią szansę? Może każdy człowiek zasługuje na odrobinę współczucia pod koniec życia?
Andrzej stał cicho, jakby bał się odezwać. Widziałam w nim strach i pokorę. Przez chwilę poczułam współczucie — to samo uczucie, które kiedyś sprawiło, że mu wybaczałam po każdej kłótni.
— Może… może zostanie tylko na kilka dni? — powiedziałam cicho.
— Nie! — Tomek uderzył pięścią w stół. — To nie jest hotel! On miał wybór przez całe życie!
Wiedziałam, że mają rację. Ale wiedziałam też, że jeśli go wyrzucę za drzwi, będę miała to na sumieniu do końca życia.
Wieczorem siedziałam sama w salonie. Dzieci wyszły obrażone, Andrzej spał na kanapie w pokoju gościnnym. Siedziałam w ciszy i myślałam o wszystkim: o przeszłości, o dzieciach, o samotności i przebaczeniu.
Następnego dnia rano Andrzej zaparzył mi kawę. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
— Przepraszam za wszystko — powiedział cicho. — Wiem, że nie zasługuję na drugą szansę.
Patrzyłam na niego długo. Widziałam zmęczenie i żal w jego oczach. Może naprawdę się zmienił? Może życie nauczyło go pokory?
Przez kolejne dni dzieci nie dzwoniły. Czułam ich gniew jak ciężar na sercu. Andrzej pomagał mi w domu: naprawił cieknący kran, wyniósł śmieci, zrobił zakupy. Było dziwnie spokojnie.
Po tygodniu zadzwoniła Marta.
— Mamo… czy on nadal tam jest?
— Tak — odpowiedziałam cicho.
— Nie wiem, czy kiedykolwiek ci to wybaczę — powiedziała i rozłączyła się.
Siedziałam długo z telefonem w ręku. Czy naprawdę postąpiłam słusznie? Czy lojalność wobec przeszłości jest ważniejsza niż szczęście moich dzieci?
Wieczorem Andrzej usiadł obok mnie.
— Jeśli chcesz, żebym odszedł… zrobię to — powiedział spokojnie.
Spojrzałam na niego i poczułam łzy pod powiekami.
— Nie wiem już nic — wyszeptałam. — Chciałam tylko dobrze… dla wszystkich.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawić błędy przeszłości? Czy przebaczenie to słabość czy siła? Czy rodzina to tylko ci, którzy zostali z nami do końca?
Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania.