Po czterdziestu latach spojrzałam w oczy swojej pierwszej miłości – i zobaczyłam obcego człowieka
– Naprawdę to ty? – zapytałam, patrząc na mężczyznę stojącego przede mną w kolejce do apteki. Miał siwe włosy, lekko przygarbioną sylwetkę i spojrzenie, które kiedyś znałam na pamięć. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się cofnął, że zaraz usłyszę znajomy śmiech i poczuję zapach jego wody kolońskiej, tej samej, którą kiedyś ukradkiem wylewał na nadgarstki przed randką ze mną.
Jacek. Moja pierwsza miłość. Chłopak z gitarą, wiecznie rozpiętym guzikiem w koszuli i uśmiechem, który łamał serca połowie dziewczyn w naszym liceum. Ja byłam tą cichą, zawsze przygotowaną do lekcji, z uporządkowanym zeszytem i wiecznym lękiem przed życiem. On był moim przeciwieństwem – odważny, zbuntowany, nieprzewidywalny. I właśnie dlatego zakochałam się w nim po uszy.
Pisaliśmy do siebie liściki na lekcjach, spotykaliśmy się potajemnie pod starym dębem za szkołą. Uciekałam z domu, żeby choć przez chwilę poczuć się wolna przy nim. Mama nigdy nie rozumiała tej fascynacji – „On cię tylko skrzywdzi” powtarzała. Ale ja wiedziałam swoje. Wierzyłam, że razem możemy wszystko.
A potem przyszedł czerwiec matur. Jacek nie zdał z matematyki. Pamiętam jego zaciśnięte pięści i łzy w oczach, których nie chciał mi pokazać. „Wyjadę do Warszawy, spróbuję jeszcze raz” – powiedział wtedy. „Poczekasz na mnie?”
Czekałam. Przez całe lato pisałam do niego listy, których nigdy nie odpisał. W końcu przestałam czekać. Zaczęłam studia, poznałam Marka – spokojnego, przewidywalnego chłopaka z sąsiedztwa. Wyszłam za niego za mąż, urodziłam dwójkę dzieci. Życie płynęło zwyczajnie, czasem nawet szczęśliwie. Ale gdzieś głęboko we mnie zawsze tliła się myśl: „Co by było, gdyby…?”
I teraz, po czterdziestu latach, stoję twarzą w twarz z Jackiem. On pierwszy odwraca wzrok.
– Cześć, Aniu – mówi cicho. – Dawno się nie widzieliśmy.
– Całe życie – odpowiadam i czuję, jak głos mi drży.
Wychodzimy razem z apteki. Idziemy powoli przez park, jakbyśmy bali się przyspieszyć czas. Rozmawiamy o wszystkim i o niczym: o dzieciach, pracy, chorobach rodziców. Jacek opowiada o swoim rozwodzie, o synu, który mieszka za granicą i rzadko dzwoni. Ja mówię o Marku – „dobry człowiek”, powtarzam jak mantrę, choć ostatnio coraz częściej kłócimy się o drobiazgi.
– Pamiętasz tamten koncert w liceum? – pyta nagle Jacek i widzę błysk w jego oku.
– Jak mogłabym zapomnieć? – uśmiecham się smutno. – To wtedy pierwszy raz mnie pocałowałeś.
Milczymy przez chwilę. W powietrzu unosi się zapach kwitnących lip i coś jeszcze – nostalgia? Żal?
– Wiesz… – zaczyna Jacek i nagle przerywa. – Przepraszam cię za tamto lato. Za to, że nie odpisałem na żaden list.
Czuję, jak coś ściska mnie w gardle.
– Dlaczego? – pytam cicho.
– Bałem się. Że nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry. Że cię zawiodę…
Chciałabym powiedzieć mu, że już nie ma to znaczenia. Ale kłamałabym. Bo przez te wszystkie lata nosiłam w sobie tę pustkę po nim – jak bliznę po źle zagojonej ranie.
Wracam do domu późnym wieczorem. Marek siedzi przy stole z gazetą.
– Gdzie byłaś tak długo? – pyta bez cienia zainteresowania.
– Spotkałam starego znajomego ze szkoły – odpowiadam wymijająco.
Nie drąży tematu. Odkładam torebkę i patrzę na swoje odbicie w lustrze. Widzę zmarszczki wokół oczu i cień smutku w spojrzeniu.
Przez kolejne dni nie mogę przestać myśleć o Jacku. Pisze do mnie SMS-a: „Może kawa?” Umawiamy się w małej kawiarni na Starym Mieście. Rozmawiamy godzinami – o marzeniach, których nie spełniliśmy; o błędach, których nie da się już naprawić; o życiu, które przeciekło nam przez palce jak piasek.
W pewnym momencie Jacek bierze mnie za rękę.
– Aniu… Gdybyś mogła cofnąć czas…
Wyrywam dłoń i czuję łzy pod powiekami.
– Nie możemy wrócić do tamtych dni – mówię stanowczo. – Jesteśmy już innymi ludźmi.
On kiwa głową ze smutkiem.
Wracam do domu z poczuciem ulgi i żalu jednocześnie. Marek czeka na mnie z kolacją – pierwszy raz od miesięcy stara się być dla mnie czuły.
Wieczorem leżę w łóżku i patrzę w sufit. Zastanawiam się: czy naprawdę można zacząć wszystko od nowa? Czy lepiej pozwolić przeszłości odejść?
Może czasem lepiej zostawić wspomnienia tam, gdzie ich miejsce – w sercu, a nie w rzeczywistości? Czy warto rozgrzebywać stare rany tylko po to, by przekonać się, że już nie bolą?