Pięć lat temu pożyczyliśmy teściom dużą sumę. „Darujmy im ten dług” – mówi mój mąż
– Emilka, przecież to tylko pieniądze – powiedział Tomek, patrząc na mnie z tym swoim łagodnym uśmiechem, który zwykle rozbrajał każdy mój gniew. Ale tym razem nie. Tym razem czułam, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg dywan i zostawił na zimnej podłodze.
Pięć lat temu, kiedy urodziła się nasza Zosia, byłam na urlopie macierzyńskim. Każda złotówka była dla nas ważna. Odkładaliśmy na przyszłość, na remont mieszkania, na lepsze życie dla naszej córki. Wtedy zadzwoniła teściowa. Głos miała drżący, prawie płakała. – Emilko, Tomek… mamy problem z dachem na działce. Przecieka, wszystko gnije… Nie mamy teraz pieniędzy, a to pilne. Pożyczylibyście nam coś? Oddamy, obiecujemy.
Nie chciałam się zgodzić. Czułam, że to nie jest dobry pomysł. Ale Tomek patrzył na mnie błagalnie, jakby to była kwestia życia i śmierci. – To moi rodzice – powiedział cicho. – Pomóżmy im. Przecież oddadzą.
Pożyczyliśmy im wtedy 30 tysięcy złotych. Dla nas to była ogromna suma. To były moje zasiłki macierzyńskie i nasze wspólne oszczędności. Pamiętam, jak przelewałam pieniądze i ręce mi się trzęsły. Powtarzałam sobie: rodzina jest najważniejsza.
Minął rok, potem drugi. Teściowie nigdy nie wspomnieli o długu. Ani razu nie zapytali, czy nam nie brakuje pieniędzy, czy nie potrzebujemy ich wsparcia. Zosia rosła, a my liczyliśmy każdy grosz. W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam Tomka: – Kiedy twoi rodzice oddadzą nam pieniądze?
Wzruszył ramionami. – Mają trudny czas. Mama choruje, tata stracił pracę… Dajmy im jeszcze trochę czasu.
Czekałam cierpliwie. Ale w środku narastała we mnie złość. Czułam się wykorzystana i niewidzialna. To były nasze pieniądze! Moje pieniądze! Zosia chodziła w używanych ubrankach po kuzynkach, a ja rezygnowałam z wizyty u dentysty, bo szkoda było każdej złotówki.
W zeszłym miesiącu zobaczyłam na Facebooku zdjęcia teściów z nowego samochodu. Uśmiechnięci, szczęśliwi, podpis: „W końcu spełniamy marzenia!” Zrobiło mi się niedobrze.
Wieczorem wybuchłam przy Tomku:
– Jak oni mogą kupować samochód, skoro mają wobec nas taki dług?!
Tomek spuścił wzrok.
– Emilka… Może powinniśmy im darować ten dług? Oni są już starsi, mają swoje problemy… To tylko pieniądze.
Poczułam się zdradzona. Jakby ktoś przekreślił moje poświęcenie, moje wyrzeczenia, moje marzenia o lepszym życiu dla naszej córki.
– To nie są tylko pieniądze! – krzyknęłam. – To jest szacunek do nas! Do mnie! Do naszej pracy i wyrzeczeń!
Tomek milczał długo. W końcu wyszedł z domu bez słowa.
Całą noc nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim, co poświęciłam dla tej rodziny. O tym, jak zawsze byłam „tą dobrą synową”, która nigdy nie narzekała, zawsze pomagała, zawsze rozumiała.
Następnego dnia teściowa zadzwoniła do mnie:
– Emilko, słyszałam od Tomka… Nie chcemy być ciężarem. Ale naprawdę nie mamy teraz jak oddać tych pieniędzy.
Nie wytrzymałam:
– A na nowy samochód mieliście?
Zapadła cisza.
– To prezent od siostry – odpowiedziała cicho teściowa.
Nie uwierzyłam jej.
Od tamtej pory w naszym domu jest chłodno. Tomek unika rozmów o pieniądzach. Ja czuję się coraz bardziej samotna i rozczarowana.
Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: czy uczę ją właściwych wartości? Czy rodzina naprawdę powinna być ponad wszystkim? Czy warto poświęcać siebie dla innych bez wzajemności?
Może to ja jestem egoistką? A może po prostu mam prawo oczekiwać szacunku i uczciwości?
Czy wy też kiedyś czuliście się tak zdradzeni przez najbliższych? Co byście zrobili na moim miejscu?