Pięć lat milczenia: Czy rodzina jest ważniejsza niż pieniądze? Moja walka o sprawiedliwość i miłość
– Znowu o tym rozmawiamy? – głos Pawła drżał, gdy trzaskał drzwiami kuchennymi. – Ile razy mam ci powtarzać, że to MOI rodzice?
Patrzyłam na niego, jakby był kimś obcym. Pięć lat temu, kiedy podpisywaliśmy umowę pożyczki, trzymał mnie za rękę i szeptał: „To tylko formalność, kochanie. Oni oddadzą, przecież to moi rodzice”. Wtedy wierzyłam, że rodzina jest ponad wszystko. Dziś nie jestem już tego taka pewna.
Wszystko zaczęło się w tamten listopadowy wieczór. Siedzieliśmy przy stole z jego rodzicami – panią Haliną i panem Zbigniewem. Byli spięci, unikali wzroku. W końcu teść wyciągnął z kieszeni zmiętą kartkę.
– Dzieci, mamy problem – zaczął cicho. – Potrzebujemy pieniędzy na spłatę kredytu. Bank grozi komornikiem…
Paweł od razu się zgodził. Ja milczałam, bo wiedziałam, że to nasze oszczędności na mieszkanie. Ale nie chciałam być tą złą synową. Pożyczyliśmy im 120 tysięcy złotych. Spisaliśmy umowę, choć teściowa patrzyła na mnie z wyrzutem.
Minął rok, potem drugi. Spłacali po tysiąc złotych miesięcznie, potem przestali. Zaczęły się wymówki: choroba, remont dachu, wnuki… Paweł tłumaczył ich za każdym razem. Ja coraz częściej płakałam w nocy.
Moja mama, pani Barbara, nie mogła tego znieść.
– Oni cię wykorzystują! – krzyczała przez telefon. – To twoje pieniądze! Nie pozwól się tak traktować!
W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam teściów o zwrot reszty długu. Teściowa spuściła wzrok.
– Dziecko, przecież my nie mamy…
Paweł patrzył na mnie z wyrzutem.
– Po co to robisz? Przecież to MOI rodzice! – powtarzał jak mantrę.
Zaczęliśmy się kłócić niemal codziennie. On coraz częściej nocował u kolegi, ja zamykałam się w łazience i wyłam w poduszkę. Nasza córka Zosia pytała: „Mamo, czemu tata nie wraca na noc?”
W pracy nie mogłam się skupić. Szefowa zauważyła moje rozkojarzenie.
– Coś się dzieje? – zapytała delikatnie.
Chciałam jej powiedzieć wszystko, ale tylko pokręciłam głową.
Pewnego dnia Paweł wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
– Musimy podjąć decyzję – powiedział cicho. – Albo odpuszczamy ten dług i żyjemy dalej, albo…
– Albo co? – przerwałam mu drżącym głosem.
– Albo nie wiem, czy dam radę dalej tak żyć – wyszeptał.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Przecież to nie ja zawiniłam! To oni nie oddali pieniędzy!
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Nie możesz się poddać! – mówiła stanowczo. – Oni muszą oddać! Inaczej zawsze będą cię lekceważyć!
Czułam się rozdarta na pół. Z jednej strony lojalność wobec męża i jego rodziny, z drugiej – poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Każda rozmowa kończyła się awanturą.
W końcu poprosiłam Pawła o wspólną wizytę u psychologa. Zgodził się niechętnie.
– Pani Anno – zaczęła psycholożka – co jest dla pani ważniejsze: spokój w rodzinie czy poczucie sprawiedliwości?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Po kilku sesjach Paweł zaczął się otwierać.
– Boję się stracić rodziców – przyznał ze łzami w oczach. – Ale boję się też stracić ciebie…
Patrzyłam na niego i widziałam w nim małego chłopca, który chce być lojalny wobec wszystkich. Ale ja już nie byłam tą naiwną dziewczyną sprzed pięciu lat.
Któregoś dnia zebrałam całą rodzinę przy stole. Zosia bawiła się klockami pod oknem, a my siedzieliśmy w milczeniu.
– Musimy to rozwiązać – powiedziałam stanowczo. – Albo podpisujemy ugodę i ustalamy nowy harmonogram spłat, albo…
Teść spuścił głowę.
– Nie mamy z czego…
Teściowa zaczęła płakać.
Paweł patrzył na mnie błagalnie.
– Aniu…
Wtedy weszła moja mama. Przyjechała bez zapowiedzi.
– To ja wam powiem! – zaczęła ostro. – Jeśli nie oddacie tych pieniędzy, pójdziemy do sądu!
Zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Zosia przestała się bawić i spojrzała na nas wielkimi oczami.
Wyszłam do kuchni i rozpłakałam się jak dziecko. Czy naprawdę o to chodzi w rodzinie? O pieniądze?
Minęły kolejne tygodnie. Paweł coraz bardziej zamykał się w sobie. Ja czułam się coraz bardziej samotna. Zaczęliśmy rozmawiać tylko o sprawach codziennych: zakupy, szkoła Zosi, rachunki.
Któregoś wieczoru usiadłam sama w salonie i zaczęłam pisać list do Pawła:
„Nie wiem już, kim jesteśmy dla siebie. Czy jesteśmy jeszcze rodziną? Czy tylko wspólnikami w nieszczęściu?”
Nie miałam odwagi mu go dać.
Dziś mija pięć lat od tamtej pożyczki. Dług nie został spłacony. Nasze małżeństwo jest jak dom z kart – wystarczy jeden podmuch i runie wszystko. Czasem myślę, że powinnam odpuścić. Ale potem widzę twarz mojej mamy i słyszę jej głos: „Nie daj się wykorzystać!”
Każdego dnia zadaję sobie pytanie: czy rodzina jest ważniejsza niż poczucie krzywdy i straty? Czy można kochać i jednocześnie wymagać sprawiedliwości? A może to ja jestem tą złą?
Czy wy byście odpuścili? Czy warto walczyć o swoje nawet kosztem rodziny?