Owocowe losy: powrót do korzeni
– Po co tu wróciłaś, Mario? – głos matki rozbrzmiał w pustym domu jak echo. Stałam w kuchni, trzymając w dłoniach stary, wyszczerbiony kubek po ojcu. Herbata już dawno wystygła, a ja nie mogłam się zdobyć na łyk. Przez okno widziałam sad – ten sam, w którym biegałam boso jako dziecko, ten sam, który teraz wyglądał jak opuszczony raj. Jabłka leżały pod drzewami, czerwone i złote, gnijące powoli w trawie.
Nie odpowiedziałam matce od razu. Wróciłam do Osieczki po piętnastu latach życia w Warszawie. Tam miałam wszystko – pracę w agencji reklamowej, mieszkanie na Mokotowie, znajomych, którzy wydawali się bliscy. Ale kiedy tata zmarł nagle na zawał, a mama zadzwoniła z płaczem, coś we mnie pękło. Zostawiłam wszystko i wróciłam do domu. Tylko że dom już nie był taki sam.
W kuchni pachniało wilgocią i kurzem. Mama siedziała przy stole, dłubiąc w starym zeszycie z przepisami. Jej dłonie drżały, a oczy miała czerwone od płaczu. – Nie rozumiesz, Mario – powiedziała cicho. – Tu już nie ma dla ciebie miejsca. Młodzi wyjechali, nie ma pracy, nie ma życia. Po co wracać do pustki?
Zacisnęłam palce na kubku. – Może właśnie dlatego – odpowiedziałam. – Ktoś musi tu zostać. Ktoś musi zebrać te jabłka.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – Twój brat miał rację, że wyjechał do Niemiec. Tam przynajmniej coś osiągnął. Ty… ty zawsze byłaś inna.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Zawsze byłam inna – cicha, zamyślona, bardziej związana z ziemią niż z ludźmi. Brat, Tomek, wyjechał zaraz po maturze i od lat nie dawał znaku życia. Mama nigdy mu tego nie wypominała. Mnie – tak.
Wieczorem wyszłam do sadu. Powietrze było ciężkie od zapachu przejrzałych owoców. Przypomniałam sobie dzieciństwo – jak z Tomkiem wspinaliśmy się na drzewa, jak tata uczył nas rozpoznawać odmiany jabłek po liściach i zapachu. Teraz byłam tu sama.
Następnego dnia postanowiłam zebrać jabłka. Wzięłam starą drabinę i kosz wiklinowy. Pracowałam od świtu do zmierzchu, ręce miałam pokaleczone od gałęzi, plecy bolały jak nigdy wcześniej. Ale czułam satysfakcję – pierwszy raz od lat robiłam coś prawdziwego.
Wieczorem przyszła sąsiadka, pani Zofia. Przyniosła słoik konfitur i usiadła ze mną na ławce pod gruszą.
– Dobrze, że wróciłaś – powiedziała cicho. – Twoja mama bardzo tęskniła.
– Nie pokazuje tego – mruknęłam.
– Każda matka kocha po swojemu – odpowiedziała Zofia i pogładziła mnie po ramieniu.
Wkrótce zaczęły wychodzić na jaw rodzinne tajemnice. Przeglądając stare papiery ojca w szopie, znalazłam listy od Tomka. Pisał z Niemiec o tęsknocie za domem, o tym, że chciałby wrócić, ale się boi. Pisał też o pieniądzach przesyłanych mamie – pieniądzach, o których nigdy nie słyszałam.
Zrozumiałam wtedy, że mama ukrywała przede mną prawdę. Zawsze mówiła, że Tomek o nas zapomniał, że nie dba o rodzinę. A jednak to on ratował nasz dom przed komornikiem, kiedy ojciec zachorował.
Poczułam gniew i żal jednocześnie. Wieczorem wybuchłam:
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? Dlaczego kłamałaś o Tomku?
Mama spuściła wzrok.
– Bałam się… że też wyjedziesz na zawsze.
– Ale przecież wyjechałam! I wróciłam! A Tomek? On też chciał wrócić!
Płakałyśmy razem tej nocy pierwszy raz od śmierci taty.
Dni mijały powoli. Sad wymagał pracy, a ja coraz bardziej czułam się jego częścią. Zaczęłam robić soki i dżemy, sprzedawać je na targu w pobliskim miasteczku. Ludzie zaczęli mnie rozpoznawać: „To ta Kowalska z jabłkami”.
Pewnego dnia zadzwonił Tomek.
– Mario? To ja… brat twój.
Głos miał drżący.
– Wrócisz? – zapytałam bez wahania.
– Nie wiem… Boję się.
– Ja też się bałam – odpowiedziałam szczerze.
Kilka tygodni później Tomek przyjechał starym oplem pod nasz dom. Mama wybiegła przed ganek i rzuciła mu się na szyję. Stałam z boku i patrzyłam na nich przez łzy.
Wieczorem siedzieliśmy razem w sadzie przy ognisku. Rozmawialiśmy długo o przeszłości i przyszłości. O tym, co straciliśmy i co możemy jeszcze odzyskać.
Dziś wiem jedno: powrót do korzeni boli bardziej niż wyjazd w nieznane. Ale tylko tu czuję się naprawdę sobą.
Czy można odbudować rodzinę na nowo? Czy ziemia pamięta nasze kroki lepiej niż my sami? Czasem myślę, że jabłka spadające z drzewa są jak nasze losy – czasem trzeba spaść na ziemię, żeby zacząć od nowa.