Ostatnia szansa ojca: Historia utraconych chwil i odkupienia

– Nie rozumiesz, tato! Nigdy nie rozumiałeś! – krzyknęła Zuzanna, a jej głos odbił się echem od ścian naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałem w kuchni, z kubkiem zimnej już kawy w ręku, i czułem, jak coś we mnie pęka.

Przez lata byłem dla niej bardziej cieniem niż ojcem. Praca w kancelarii, niekończące się delegacje, wieczne zmęczenie – zawsze miałem wymówkę. Kiedy Zuzanna była mała, obiecywałem sobie, że będę dla niej kimś więcej niż był mój ojciec dla mnie. Ale życie napisało inny scenariusz.

– Zuzia, proszę… – zacząłem, ale przerwała mi gwałtownie.

– Nie mów do mnie „Zuzia”. Mam dwadzieścia dwa lata. Nawet nie wiesz, co lubię, z kim się spotykam, gdzie studiuję! – Jej oczy błyszczały łzami i gniewem.

Wtedy zadzwonił telefon. Numer szpitala. Słowa pielęgniarki były jak uderzenie: „Pańska żona miała wypadek samochodowy. Proszę przyjechać natychmiast.”

Wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie. Jadąc przez miasto, czułem się jak obcy we własnym życiu. W głowie miałem tylko jedno: co jeśli stracę Magdę? Co jeśli zostanę sam z córką, której nie znam?

W szpitalu panował chaos. Lekarze biegali korytarzami, pielęgniarki szeptały coś do siebie. Zuzanna siedziała skulona na plastikowym krześle, a ja nie wiedziałem, czy mogę ją objąć. W końcu usiadłem obok i położyłem jej dłoń na ramieniu. Drgnęła.

– Przepraszam – wyszeptałem. – Za wszystko.

Nie odpowiedziała. Patrzyła przed siebie, jakby mnie nie było.

Magda przeżyła, ale przez kilka tygodni była nieprzytomna. Każdego dnia jeździłem do szpitala, czasem z Zuzanną, czasem sam. Siedziałem przy łóżku żony i mówiłem do niej o wszystkim: o pogodzie, o tym, co gotowałem na obiad (choć najczęściej zamawiałem pizzę), o tym, jak bardzo jej potrzebuję.

Zuzanna zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Próbowałem do niej dotrzeć – pytałem o studia na ASP, o jej chłopaka (dowiedziałem się o nim przypadkiem od sąsiadki), o plany na przyszłość. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem.

Pewnego wieczoru znalazłem w jej pokoju szkicownik. Na jednej ze stron zobaczyłem portret Magdy – piękny, pełen czułości i smutku. Obok był mój portret: zamazany, bez twarzy.

– Dlaczego tak mnie narysowałaś? – zapytałem następnego dnia.

Zuzanna spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Bo cię nie znam. Jesteś dla mnie pusty.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez kolejne dni chodziłem jak struty. W pracy popełniałem błędy, szef patrzył na mnie z politowaniem. Koledzy pytali, czy wszystko w porządku – kiwałem głową i uciekałem do łazienki, żeby nikt nie widział moich łez.

Kiedy Magda w końcu się obudziła, była słaba i zdezorientowana. Lekarze mówili o długiej rehabilitacji. Zuzanna rzuciła studia na semestr, żeby pomagać mamie. Ja próbowałem być obecny – gotowałem obiady (coraz rzadziej pizzę), sprzątałem, robiłem zakupy. Ale czułem się jak intruz we własnym domu.

Pewnego dnia usłyszałem rozmowę Zuzanny z Magdą:

– Mamo, ja już nie mam siły… On nawet nie wie, że mam alergię na orzechy! Wczoraj zrobił mi kanapkę z masłem orzechowym!

Magda spojrzała na mnie smutno:

– Daj mu szansę. On się stara…

Zuzanna wzruszyła ramionami:

– Za późno.

Te słowa dźwięczały mi w uszach przez całą noc. Leżałem w łóżku i myślałem o wszystkich chwilach, które przegapiłem: pierwsze kroki Zuzanny, jej występ w przedszkolu (byłem wtedy na konferencji w Krakowie), jej pierwsza miłość (dowiedziałem się po fakcie). Zawsze byłem gdzieś indziej.

Postanowiłem walczyć o córkę. Zacząłem od małych rzeczy: pytałem ją o zdanie przy wyborze filmu na wieczór, prosiłem o pomoc przy gotowaniu (choć raz przypaliłem makaron), próbowałem słuchać bez oceniania.

Pewnego wieczoru zaproponowałem wspólne malowanie. Kupiłem farby i płótna.

– Po co to wszystko? – zapytała podejrzliwie.

– Chcę cię poznać – odpowiedziałem szczerze.

Zaczęliśmy malować razem. Najpierw było niezręcznie – śmiała się z moich koślawych postaci i krzywych linii. Ale potem zaczęła mi pokazywać techniki cieniowania, tłumaczyć różnice między akwarelą a olejem. Przez kilka godzin rozmawialiśmy tylko o sztuce – pierwszy raz od lat czułem się blisko własnej córki.

Z czasem zaczęła mi opowiadać o swoim chłopaku – Piotrze, który grał w zespole rockowym i marzył o karierze muzyka. O swoich lękach przed przyszłością, o tym, jak boi się zawieść mamę i mnie (choć twierdziła, że moje zdanie nic dla niej nie znaczy). Słuchałem uważnie i starałem się nie komentować.

Magda powoli wracała do zdrowia. Nasza rodzina zaczynała funkcjonować inaczej – mniej idealnie niż kiedyś sobie wyobrażałem, ale bardziej prawdziwie.

Pewnego dnia Zuzanna przyszła do mnie sama.

– Tato… Chciałabym ci coś pokazać.

Wyjęła nowy szkicownik. Na pierwszej stronie był mój portret – tym razem z twarzą. Uśmiechałem się na nim lekko niepewnie, ale byłem obecny.

– To ty… teraz – powiedziała cicho.

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Dziękuję – wyszeptałem.

Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy rodziną jak z reklam świątecznych. Ale wiem jedno: nigdy nie jest za późno na próbę naprawienia błędów.

Czasem patrzę na Zuzannę i zastanawiam się: ile jeszcze muszę zrobić, żeby zasłużyć na jej przebaczenie? Czy można odzyskać utracony czas? Co wy byście zrobili na moim miejscu?