Ostatni Dzień Nadziei: Historia Małego Bartka
– Nie rozumiesz, Aniu! On się boi! – krzyknąłem, czując jak gardło ściska mi się z bezsilności. Stałem w kuchni, oparty o blat, a moja żona patrzyła na mnie z oczami pełnymi łez i zmęczenia.
– Przecież robimy wszystko, co możemy, Piotrze – odpowiedziała cicho. – Bartek potrzebuje czasu. My też.
Bartek… Nasz Bartek. Siedmioletni chłopiec z wielkimi, ciemnymi oczami, które widziały już zbyt wiele. Kiedy pierwszy raz przyszedł do naszego domu w Warszawie, trzymał się kurczowo swojego pluszowego misia i nie odzywał się przez trzy dni. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Ale nie wiedzieliśmy, że będzie aż tak trudno.
Adopcja była naszą ostatnią nadzieją. Po latach nieudanych prób, wizyt u lekarzy, łez i cichych kłótni w nocy, postanowiliśmy dać dom komuś, kto go naprawdę potrzebuje. Bartek był jednym z tych dzieci, które w systemie opieki społecznej szybko uczą się nie ufać nikomu. Ale kiedy po raz pierwszy się do mnie uśmiechnął – nieśmiało, jakby sprawdzał, czy może – poczułem coś, czego nie czułem nigdy wcześniej.
Przez ostatnie miesiące uczyliśmy się siebie nawzajem. Bartek miał swoje lęki – bał się ciemności, głośnych dźwięków i nagłych ruchów. Często budził się w nocy z krzykiem. Ania tuliła go wtedy do siebie, a ja siedziałem na brzegu łóżka i głaskałem go po głowie.
W przeddzień oficjalnej uroczystości adopcyjnej postanowiliśmy zrobić małe przyjęcie w domu. Zaprosiliśmy moich rodziców i siostrę Ani z rodziną. Bartek był podekscytowany i jednocześnie wystraszony – widziałem to w jego oczach.
– Tato… a jak oni mnie nie polubią? – zapytał cicho, kiedy pomagałem mu ubrać koszulę.
– Polubią cię, Bartku. Jesteś wspaniały – odpowiedziałem i przytuliłem go mocno.
Wieczorem wszystko wydawało się układać. Dzieci biegały po salonie, dorośli rozmawiali przy stole. Bartek trzymał się blisko mnie lub Ani, ale czasem pozwalał sobie na uśmiech. W pewnym momencie zauważyłem, że zniknął z pokoju.
Znalazłem go na schodach, skulonego i zapłakanego.
– Boję się… – wyszeptał.
– Czego się boisz?
– Że znowu mnie oddacie…
Serce mi pękło. Uklęknąłem obok niego i objąłem go ramieniem.
– Już nigdy cię nie oddamy. Jesteś naszym synem.
Następnego ranka obudziłem się wcześnie. W domu panowała cisza. Poszedłem do pokoju Bartka – leżał nieruchomo na łóżku. Przez chwilę myślałem, że jeszcze śpi. Ale kiedy podszedłem bliżej, poczułem zimno bijące od jego ciała.
Krzyk Ani rozdarł ciszę domu. Wszystko potoczyło się jak w złym śnie: pogotowie, policja, pytania sąsiadów… Lekarz powiedział tylko: „Nagła śmierć łóżeczkowa. To się zdarza, choć rzadko u starszych dzieci.”
Nie mogłem tego pojąć. Jeszcze wczoraj trzymałem go za rękę.
Pogrzeb odbył się tydzień później. Rodzina była w komplecie – wszyscy płakali, nawet mój ojciec, który zawsze powtarzał, że „chłopaki nie płaczą”. Ania nie odzywała się przez kilka dni. Ja chodziłem po domu jak cień.
Wkrótce zaczęły się oskarżenia. Moja matka powiedziała:
– Może to był błąd? Może nie byliście gotowi?
Siostra Ani rzuciła: – Dzieci z domów dziecka mają swoje traumy… Może to było za dużo dla was wszystkich?
Czułem narastającą wściekłość i bezsilność. Czy naprawdę ktoś mógłby pomyśleć, że to nasza wina? Że mogliśmy zrobić coś inaczej?
Ania zamknęła się w sobie. Przestała chodzić do pracy, przestała rozmawiać ze mną. Ja zacząłem pić wieczorami – tylko po to, żeby zasnąć bez koszmarów.
Któregoś dnia znalazłem list Bartka schowany pod poduszką:
„Tato i Mamo,
Dziękuję że mnie kochacie.
Boję się czasem ale wiem że jesteście blisko.
Chciałbym być zawsze z Wami.
Bartek”
Czytałem te słowa setki razy. Każda litera bolała jak rana.
Minęły miesiące zanim zaczęliśmy z Anią rozmawiać o Bartku bez łez. Próbowałem wrócić do pracy, ona zaczęła chodzić na terapię. Rodzina przestała nas odwiedzać – chyba bali się naszej żałoby.
Czasem zastanawiam się, czy mogliśmy zrobić coś inaczej. Czy gdybym wtedy nie zostawił go samego na schodach… Gdybym był bardziej cierpliwy…
Ale wiem jedno: kochaliśmy Bartka całym sercem. I choć był z nami tak krótko, zmienił nasze życie na zawsze.
Czy można pogodzić się ze stratą dziecka? Czy kiedykolwiek przestaniemy zadawać sobie pytanie „dlaczego”? Jak żyć dalej z pustką, której nic już nie wypełni?