Ogień, który zabrał mi syna: Historia jednej nocy, która zmieniła wszystko

– Mamo, czy ogień naprawdę może nas dogonić? – zapytał Kuba, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami, kiedy pakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do starego plecaka. W jego głosie słyszałam strach, ale i coś jeszcze – tę dziecięcą ciekawość, która nigdy nie pozwalała mu się poddać. Była noc, a przez okno widać było pomarańczowe światło – pożar lasu zbliżał się do naszej wsi pod Białymstokiem szybciej, niż ktokolwiek mógł przewidzieć.

– Musimy być szybcy, synku. Tata już czeka przy samochodzie – odpowiedziałam, próbując ukryć drżenie w głosie. W środku czułam tylko panikę. Wiedziałam, że jeśli nie wyjedziemy natychmiast, ogień może nas odciąć od drogi ewakuacyjnej.

Wybiegliśmy z domu – ja, Kuba i mój mąż Marek. Nasza córka Zosia już siedziała w samochodzie, tuląc do siebie pluszowego misia. Kuba biegł obok mnie, trzymając mnie za rękę. W powietrzu czuć było dym, a niebo rozświetlały błyski ognia. Słyszałam krzyki sąsiadów i syreny straży pożarnej. To wszystko działo się tak szybko.

Gdy wsiedliśmy do samochodu, Marek przekręcił kluczyk – nic. Silnik nie odpalał. Próbował jeszcze raz i jeszcze raz. Kuba spojrzał na mnie z przerażeniem.

– Mamo, co teraz?

Nie wiedziałam. Wtedy zobaczyłam przez okno sąsiada – pana Andrzeja – który krzyczał, żebyśmy biegli do jego auta. Zdecydowaliśmy się zostawić wszystko i pobiec przez podwórko. Ogień był coraz bliżej.

Kuba pobiegł pierwszy. Był szybki, zawsze taki był – najszybszy w klasie na zawodach sportowych. Zosia potknęła się i upadła. Zatrzymałam się, żeby jej pomóc, a Marek pobiegł za Kubą.

Wtedy usłyszałam trzask – wielka gałąź spadła tuż obok Kuby. Chłopiec zatrzymał się na sekundę, spojrzał na nas i krzyknął:

– Mamo! Zosiu!

Pobiegłam do niego, ale wtedy ogień buchnął z boku, odcinając mi drogę. Marek próbował go złapać za rękę, ale Kuba już był po drugiej stronie płomieni.

– Kuba! Wracaj! – krzyczałam przez łzy.

Widziałam tylko jego sylwetkę wśród dymu i ognia. Próbował wrócić do nas, ale wtedy potknął się o korzeń i upadł. Wszystko wydarzyło się w kilka sekund – ogień pochłonął miejsce, gdzie leżał mój syn.

Strażacy pojawili się chwilę później. Zabrali nas do bezpiecznego miejsca. Marek był w szoku, Zosia płakała bezgłośnie. Ja nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku.

Następnego dnia znaleziono ciało Kuby. Powiedziano nam, że był bohaterem – próbował wrócić po siostrę, nie myśląc o sobie. Sąsiedzi przynosili nam jedzenie i kwiaty. Ksiądz z parafii codziennie przychodził z modlitwą i słowami otuchy.

Ale żadne słowa nie były w stanie ukoić bólu. Nasz dom spłonął doszczętnie. Zostaliśmy z niczym – bez rzeczy, bez wspomnień zapisanych na zdjęciach, bez Kuby.

Społeczność zebrała dla nas pieniądze na nowy dom. Dzieci z klasy Kuby napisały listy pełne wspomnień o nim: „Kuba zawsze pomagał innym”, „Był najlepszym bramkarzem”, „Nigdy nie zostawiał nikogo samego”.

Marek zamknął się w sobie. Przestał rozmawiać ze mną i z Zosią. Czułam, że tracę nie tylko syna, ale i męża. Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że to tylko koszmar – ale rzeczywistość była nieubłagana.

Pewnego wieczoru usiadłam przy stole z Zosią.

– Mamo, czy Kuba jest teraz aniołem?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przytuliłam ją mocno i płakałyśmy razem.

Minęły tygodnie. Ludzie mówili mi: „Czas leczy rany”. Ale czas tylko pogłębia pustkę po Kubie. Często wracam myślami do tamtej nocy: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym nie zatrzymała się przy Zosi, zdążylibyśmy razem? Czy gdyby Marek nie próbował odpalić samochodu jeszcze raz…

Czasem słyszę śmiech Kuby w snach. Widzę go biegnącego przez łąkę za domem, wołającego mnie na obiad.

Dziś mieszkamy w nowym domu postawionym dzięki wsparciu ludzi dobrej woli. Ale żaden dom nie zastąpi mi syna.

Czy można nauczyć się żyć z taką stratą? Czy kiedykolwiek przestanę zadawać sobie pytanie: „Dlaczego właśnie on?”

Może ktoś z was zna odpowiedź…