Odmówiłam ojcu nerki – czy jestem złą córką? Moja historia o przemocy, winie i trudnych wyborach
– Agnieszka, musisz mi pomóc. – Jego głos był słaby, ale wciąż miał w sobie tę nutę rozkazu, której nienawidziłam od dziecka. Stałam w kuchni, ściskając filiżankę tak mocno, że aż bolały mnie palce. Ojciec siedział przy stole, blady, z podkrążonymi oczami. Mama krzątała się gdzieś w tle, udając, że nie słyszy rozmowy.
Wiedziałam, co chce powiedzieć. Wiedziałam od tygodni – od kiedy lekarze powiedzieli mu, że bez przeszczepu nerki nie przeżyje kolejnych miesięcy. I wiedziałam też, że jestem jedyną osobą w rodzinie, która może być dawcą.
– Nie mogę – odpowiedziałam cicho. Głos mi zadrżał. – Przepraszam.
Wtedy spojrzał na mnie tym wzrokiem, który pamiętałam z dzieciństwa. Wzrokiem, który mówił: „Jesteś nic niewarta”.
– Zawsze byłaś egoistką – syknął. – Nawet teraz nie potrafisz pomóc własnemu ojcu.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć mu prosto w twarz wszystko to, co przez lata dusiłam w sobie: o strachu, o bólu, o tym, jak bardzo mnie skrzywdził. Ale nie zrobiłam tego. Zamiast tego wybiegłam z domu i długo szłam bez celu przez osiedle.
Miałam wtedy trzydzieści dwa lata, własne mieszkanie na obrzeżach Warszawy i pracę w szkole podstawowej. Ale w tamtej chwili znów byłam małą dziewczynką skuloną pod stołem w salonie, gdy ojciec wracał pijany i wyżywał się na mnie i mamie.
Pamiętam tamte wieczory do dziś. Mama zawsze próbowała mnie chronić, ale sama była zbyt słaba. Ojciec miał ciężką rękę i jeszcze cięższy charakter. Krzyczał, rzucał przedmiotami, czasem bił. Najgorsze były jednak słowa – te raniły najbardziej. „Jesteś głupia”, „Nic z ciebie nie będzie”, „Po co cię w ogóle mamy?”.
Przez lata próbowałam sobie wmówić, że to już przeszłość. Że teraz jestem dorosła i sama decyduję o swoim życiu. Ale kiedy ojciec zachorował i nagle wszyscy zaczęli oczekiwać ode mnie poświęcenia, poczułam się tak samo bezradna jak wtedy.
– Agnieszka, on naprawdę może umrzeć – powiedziała mi mama kilka dni później przez telefon. Jej głos był cichy i zmęczony. – Wiem, że było ciężko… Ale to twój ojciec.
– Mamo… On nigdy nie był dla mnie ojcem – odpowiedziałam drżącym głosem. – Ty też o tym wiesz.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w zawieszeniu. W pracy udawałam przed koleżankami, że wszystko jest w porządku. Uczyłam dzieci matematyki, śmiałam się z ich żartów, ale w środku czułam tylko pustkę i narastające poczucie winy.
Wieczorami wracały do mnie wspomnienia: jak ojciec kazał mi klęczeć na grochu za rozbite okno; jak wyzywał mamę od najgorszych; jak pewnej nocy uciekłyśmy razem do sąsiadki, bo bałyśmy się wrócić do domu.
A teraz miałam oddać mu nerkę? Ryzykować własne zdrowie dla człowieka, który przez lata odbierał mi godność?
Zaczęły się telefony od rodziny. Ciotka Basia z Krakowa: „Agnieszka, przecież to twój obowiązek”. Wujek Marek: „Nie rozumiem cię. Każdy normalny człowiek by pomógł”. Nawet moja młodsza siostra Kasia, która wyjechała do Anglii i przez lata nie chciała mieć z ojcem nic wspólnego, nagle zaczęła pisać mi wiadomości pełne wyrzutów.
Czułam się osaczona. Każdy oczekiwał ode mnie heroizmu. Nikt nie pytał o moje uczucia.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie mama.
– Agnieszka… On bardzo cierpi – powiedziała łamiącym się głosem. – Może powinnaś chociaż z nim porozmawiać?
Zgodziłam się niechętnie. Pojechałam do rodzinnego domu w Piasecznie z duszą na ramieniu. Ojciec leżał na kanapie w salonie, wychudzony i słaby. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę w nim człowieka, a nie potwora z moich wspomnień.
– Czego chcesz? – zapytał bez ogródek.
Usiadłam naprzeciwko niego i przez chwilę milczeliśmy.
– Chciałam… Chciałam ci powiedzieć, dlaczego nie mogę ci pomóc – zaczęłam niepewnie.
– Bo jesteś tchórzem – przerwał mi z pogardą.
Poczułam łzy napływające do oczu.
– Bo przez całe życie bałam się ciebie! – wykrzyknęłam nagle. – Bo nigdy nie byłeś dla mnie ojcem! Bo przez ciebie mam koszmary i boję się własnego cienia!
Ojciec spojrzał na mnie zaskoczony. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że zobaczyłam w jego oczach cień żalu… Ale zaraz potem odwrócił wzrok.
– To już nieważne – mruknął. – I tak umrę przez ciebie.
Wyszłam stamtąd roztrzęsiona. Mama próbowała mnie zatrzymać, ale wyrwałam się jej i pobiegłam na autobus.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. W pracy popełniałam błędy, zapominałam o sprawdzianach i zebraniach. Koleżanka z pokoju nauczycielskiego zapytała mnie któregoś dnia:
– Aga, co się dzieje? Wyglądasz jak cień człowieka.
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć.
W końcu poszłam do psychologa. Opowiedziałam jej całą historię: o przemocy w domu, o chorobie ojca, o presji rodziny.
– Czy jestem złą córką? – zapytałam na koniec ze łzami w oczach.
Psycholog długo milczała.
– Agnieszko… To ty decydujesz o swoim życiu – powiedziała w końcu łagodnie. – Masz prawo odmówić. Masz prawo chronić siebie.
Te słowa były dla mnie jak wybawienie. Po raz pierwszy poczułam ulgę.
Ojciec trafił do szpitala kilka tygodni później. Lekarze znaleźli dawcę – przypadkowego człowieka z listy oczekujących. Operacja się udała, ale ojciec już nigdy nie odzyskał dawnej siły. Zmarł pół roku później na powikłania.
Na pogrzebie stałam obok mamy i siostry. Kasia płakała cicho; mama patrzyła gdzieś w dal bez wyrazu twarzy. Ja czułam tylko pustkę i ulgę pomieszaną z żalem.
Po wszystkim wróciłyśmy do domu we trzy. Siedziałyśmy przy stole w ciszy.
– Myślisz… Myślisz, że powinnam była mu pomóc? – zapytała nagle Kasia.
Spojrzałam na nią i pokręciłam głową.
– Nie wiem… Może czasem trzeba wybrać siebie – odpowiedziałam cicho.
Dziś minął rok od śmierci ojca. Nadal miewam koszmary, ale coraz częściej budzę się spokojna. Uczę się wybaczać sobie i żyć bez poczucia winy.
Czy jestem złą córką? Czy można wybaczyć wszystko? A może są granice poświęcenia nawet dla rodziny? Co Wy o tym myślicie?