Odeszłam, bo nie chciałam już być „niewygodną” żoną
— Marta, możesz na chwilę wyjść? — usłyszałam głos Pawła z salonu, kiedy w kuchni nerwowo układałam śledzie na półmisku i sprawdzałam, czy sernik się nie przypalił. Jego koledzy z kancelarii mieli zaraz przyjść, a ja chciałam, żeby wszystko było idealne.
— Już idę, tylko umyję ręce — odpowiedziałam, ale on już stał w drzwiach, zniecierpliwiony.
— Proszę cię, postaraj się dziś nie mówić za dużo. Wiesz… twoje „ś” i „ć”, to twoje wiejskie akcenty… I te historie o twojej rodzinie spod Siedlec… To nie są tematy na takie spotkanie. Moi znajomi są z Warszawy, ich żony to lekarki, prawniczki… Nie chcę się czuć niezręcznie przez ciebie.
Zamarłam. Poczułam, jak krew uderza mi do głowy, a dłonie zaczynają drżeć. Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka, choć byliśmy razem już dziewięć lat.
— Czyli się mnie wstydzisz? — wyszeptałam.
— Nie o to chodzi… Po prostu… Wiesz jak jest. Ty jesteś bibliotekarką z małego miasta, oni mają inne życie. Nie pasujesz do ich świata.
— Ale kiedy byłeś chory i woziłam cię po lekarzach, wtedy nie przeszkadzało ci moje pochodzenie? Kiedy przywoziłam ci domowe przetwory od mamy, wtedy nie było ci wstyd? — głos mi się łamał.
— Marta, nie rób sceny przed gośćmi. Proszę cię tylko o dyskrecję.
Wyszłam z kuchni i oparłam się o ścianę w korytarzu. Łzy same płynęły mi po policzkach. Wszystko, co przez lata znosiłam — jego drobne docinki, pogardliwe spojrzenia jego matki, szepty kolegów, gdy mówiłam coś „po swojemu” — nagle uderzyło ze zdwojoną siłą.
Pamiętam nasz początek. Paweł był zamkniętym w sobie studentem prawa, ja — otwartą dziewczyną z małego miasteczka pod Siedlcami. Poznaliśmy się na wycieczce do Krakowa. On był cichy, ja rozgadana. Przyciągnęliśmy się właśnie przez te różnice. Mówił mi: „Jesteś inna niż wszystkie dziewczyny, które znam.” Wierzyłam mu.
Jego rodzina nigdy mnie nie zaakceptowała. Matka, pani Teresa, już na pierwszym obiedzie powiedziała: „Mam nadzieję, że szybko nauczysz się miejskich manier.” Ojciec milczał i patrzył przez okno. Paweł milczał. Ja milczałam z miłości.
Lata mijały. Zatrudniłam się w miejskiej bibliotece, urodziłam syna — Antka. Paweł awansował w kancelarii, kupił samochód na kredyt, zaczęliśmy jeździć na wakacje do Włoch zamiast do moich rodziców na wieś. Coraz rzadziej odwiedzaliśmy moją rodzinę. Gdy proponowałam weekend u mamy i taty, słyszałam: „Po co tam jechać? Siedzieć wśród kur i patrzeć jak twoja matka piecze chleb?”
Antek dorastał między dwoma światami — moim ciepłem i Pawła chłodną ambicją. Gdy przyjeżdżali jego rodzice, pani Teresa przestawiała mi talerze na stole: „Tak to się robi w Warszawie.” Antek pytał: „Mamo, dlaczego babcia zawsze cię poprawia?”
Pewnego dnia, gdy szykowałam Antka do szkoły, Paweł wrócił wcześniej do domu.
— Marta, musimy poważnie porozmawiać — powiedział chłodno.
— Co się stało?
— Dostałem propozycję pracy w Brukseli. Ale… nie mogę cię zabrać ze sobą. Myślę, że byś tam zginęła. Nie znasz języka, nie lubisz zmian… I… szczerze mówiąc, potrzebuję przerwy.
— Przerwy? — powtórzyłam jak echo.
— Tak. Oddaliliśmy się od siebie. Ty zostałaś tą samą dziewczyną spod Siedlec, a ja… chcę czegoś więcej od życia.
Poczułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Wszystko co budowałam — dom, rodzinę, miłość — rozsypało się jednym zdaniem.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Antek spał przy mnie mocno ściskając moją dłoń — jak wtedy gdy był mały i bał się burzy. Patrzyłam na niego i wiedziałam: nie mogę już dłużej milczeć. Nie chcę być „niewygodną” żoną bez głosu.
Następnego dnia spakowałam walizki i pojechałam z Antkiem do rodziców pod Siedlce. Mama przytuliła mnie mocno: „Wiesz dobrze, że tu zawsze jesteś u siebie.” Tata nic nie powiedział — tylko podał mi kubek herbaty i szepnął: „Bądź sobą, córeczko.” Antek biegał po podwórku z psem jakby spadł mu kamień z serca.
Paweł dzwonił kilka razy:
— Marta, wróć! Co ludzie powiedzą? Jak ja się pokażę w pracy?
— Niech mówią co chcą! Już nie będę twoim cieniem!
Potem przyszły wiadomości od jego matki:
— Przynosisz nam wstyd! Jak możesz tak postępować? Kobieta powinna znosić wszystko dla rodziny!
Moja siostra Kasia powiedziała:
— Marta, jestem z ciebie dumna! Ile z nas milczy dla świętego spokoju…
W bibliotece przyjęto mnie z otwartymi ramionami:
— Marta, znów jesteś sobą! — powiedziała koleżanka Basia.
Po raz pierwszy od lat poczułam zapach wolności i godności. Zaczęłam pisać pamiętnik o tym wszystkim co przeżyłam. Kobiety z mojego otoczenia zaczęły mi się zwierzać: „Ja też tak mam… Ale nie mam siły odejść.” Zrozumiałam ile nas jest — tych cichych kobiet zamkniętych w złotych klatkach.
Paweł próbował jeszcze raz:
— Spróbujmy jeszcze dla dziecka…
Ale pewnego wieczoru Antek powiedział:
— Mamo, tu jesteś szczęśliwa. Tam ciągle płakałaś.
Wtedy wiedziałam — nie ma powrotu.
Dziś mieszkam z Antkiem w małym mieszkaniu blisko biblioteki. Rodzice często nas odwiedzają, Kasia pomaga mi przy synu. Paweł płaci alimenty i czasem widuje Antka. Jego matka już nie dzwoni.
Czasem boli mnie myśl jak łatwo mnie odrzucili przez moje pochodzenie i prostotę. Ale patrzę na uśmiechniętego Antka i wiem: lepiej być sobą niż czyimś cieniem.
I pytam was: Ile jeszcze kobiet musi milczeć i znosić upokorzenia tylko dlatego, że nie są „dość miejskie” albo „dość eleganckie”? Czy miłość bez szacunku to naprawdę miłość?