Odebrałam prezent, który dałam mężowi na naszą rocznicę. Dopiero wtedy zobaczyłam, kim naprawdę jest…

– Naprawdę myślisz, że zasłużyłeś na to wszystko? – zapytałam, patrząc na Andrzeja, który stał w kuchni z kopertą w ręku. Jego twarz była blada, a oczy uciekały gdzieś w bok, jakby szukał wyjścia z tej sytuacji.

Jeszcze dwa tygodnie temu planowałam naszą dziesiątą rocznicę ślubu z ekscytacją i czułością. Chciałam zrobić coś wyjątkowego. Przez kilka miesięcy odkładałam pieniądze z mojej pracy w szkole – nie było łatwo, bo mamy dwójkę dzieci i kredyt na mieszkanie w bloku na Pradze. Ale udało się: pięć tysięcy złotych w nowiutkich banknotach, zapakowanych w elegancką kopertę z napisem „Dla Ciebie, za wszystko”.

Andrzej był zachwycony. Uśmiechał się szeroko, przytulał mnie i powtarzał: „Kochanie, jesteś niesamowita. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle”. Wtedy jeszcze wierzyłam w każde jego słowo.

Wieczorem zamówiliśmy pizzę, dzieci spały u mojej mamy. Piliśmy tanie prosecco i wspominaliśmy nasze początki – jak poznaliśmy się na studiach, jak walczyliśmy o pierwszą pracę, jak cieszyliśmy się z narodzin Zosi i Antka. Czułam się szczęśliwa. Myślałam: „To jest właśnie miłość”.

Kilka dni później zauważyłam, że Andrzej jest jakiś inny. Unikał mnie, wychodził z domu pod pretekstem spotkań z kolegami. Zaczął zostawiać telefon w trybie samolotowym. Zaniepokoiło mnie to, ale tłumaczyłam sobie: „Może ma stresy w pracy, może chce mieć trochę przestrzeni”.

Wszystko pękło pewnego popołudnia, kiedy przypadkiem zobaczyłam powiadomienie na jego telefonie: „Dzięki za wczoraj. Było cudownie. Kasia”. Serce mi stanęło. Kasia? Przecież to imię koleżanki z jego pracy, tej, o której zawsze mówił z lekceważeniem.

Nie spałam całą noc. Rano, kiedy Andrzej szykował się do wyjścia, zapytałam:
– Kim jest Kasia?
Zbladł. Próbował coś tłumaczyć, ale widziałam po jego oczach, że kłamie.
– To tylko koleżanka…
– Koleżanki nie piszą takich rzeczy po nocach – przerwałam mu drżącym głosem.

Przez następne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą. Andrzej coraz częściej wychodził wieczorami. Ja nie miałam odwagi powiedzieć mamie ani przyjaciółce. Wstydziłam się. Przecież wszyscy myślą, że mamy idealne małżeństwo.

W końcu nie wytrzymałam. Przeszukałam jego szufladę i znalazłam kopertę z pieniędzmi – moim prezentem – oraz paragon z hotelu pod Warszawą. Data? Dzień po naszej rocznicy.

Zalała mnie fala gniewu i rozpaczy. On zabrał moją miłość, moje pieniądze i poszedł do innej kobiety! Wtedy postanowiłam: odbiorę mu ten prezent.

Wieczorem czekałam na niego w kuchni. Kiedy wrócił, rzuciłam mu kopertę na stół.
– To miał być prezent dla Ciebie. Ale nie zasłużyłeś na niego.
Andrzej patrzył na mnie długo, milczał.
– Przepraszam… – wyszeptał w końcu.
– Nie chcę przeprosin. Chcę prawdy.

Wtedy wyznał wszystko. Że czuł się niedoceniony, że Kasia go rozumie, że nie chciał mnie zranić… Słuchałam tego i czułam się jak bohaterka taniego serialu.

Następnego dnia spakowałam jego rzeczy i poprosiłam, żeby się wyprowadził. Dzieci płakały. Mama patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Może przesadzasz? Każdemu może się zdarzyć…
Ale ja wiedziałam jedno: nie mogę pozwolić, żeby ktoś deptał moją godność.

Minęły trzy miesiące. Jest ciężko – finansowo i emocjonalnie. Dzieci pytają o tatę, a ja nie zawsze umiem odpowiedzieć spokojnie. Czasem płaczę po nocach. Ale wiem jedno: odzyskałam siebie.

Czy warto było odebrać ten prezent? Czy to ja jestem winna temu wszystkiemu? A może czasem trzeba stracić wszystko, żeby zobaczyć prawdę o drugim człowieku?