„Oddaj mieszkanie bratu, przecież jesteście rodziną!” – historia, która rozdarła moje serce i rodzinę
– Marto, musisz to zrozumieć. Jesteście rodziną! – głos mamy drżał, jakby sama nie wierzyła w to, co mówi.
Stałam przy oknie mojego dwupokojowego mieszkania na warszawskim Ursynowie, patrząc na szare niebo i ludzi spieszących się do pracy. Telefon wciąż grzał mi dłoń. W głowie dudniło mi jedno pytanie: jak można prosić o coś takiego?
– Mamo, to jest moje mieszkanie. Sama na nie zapracowałam. – Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie pozwoliłam im spłynąć. – Dlaczego miałabym oddać je Pawłowi i jego żonie?
Mama westchnęła ciężko.
– Bo oni mają dziecko, Marto. Ty jesteś sama. Im jest trudniej. A ty… ty zawsze sobie poradzisz.
Zamknęłam oczy. „Ty zawsze sobie poradzisz” – ile razy już to słyszałam? Byłam tą starszą córką, która nigdy nie sprawiała problemów. Paweł był oczkiem w głowie mamy – młodszy, zawsze potrzebujący pomocy, zawsze „biedny”.
Wróciłam myślami do zeszłego tygodnia, kiedy to Natalia – żona Pawła – zadzwoniła do mnie z nietypową prośbą.
– Marto, wiesz… Paweł mówił, że masz mieszkanie na własność. My z małym ledwo się mieścimy w kawalerce. Może mogłabyś nam je oddać? Przecież i tak jesteś sama…
Zatkało mnie wtedy. Natalia zawsze była bezpośrednia, ale to przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
– Oddać? – powtórzyłam głucho.
– No wiesz… Rodzina powinna sobie pomagać. My byśmy cię nie zostawili w potrzebie.
Nie odpowiedziałam wtedy nic konkretnego. Zbyłam ją wymówką o pracy i rozłączyłam się. Ale od tamtej pory temat wracał jak bumerang – najpierw przez Pawła, potem przez mamę.
Paweł zadzwonił dwa dni później.
– Marta, serio, co ci szkodzi? Przecież masz dobrą pracę, możesz sobie wynająć coś mniejszego albo nawet wyjechać za granicę, jak zawsze chciałaś. My tu mamy dziecko…
– Paweł, to jest moje życie! – wybuchłam wtedy. – Nie rozumiesz tego?
– Ty nigdy nie chcesz pomóc! – rzucił z wyrzutem i się rozłączył.
Od tamtej pory czułam się jak czarna owca. Mama dzwoniła codziennie, próbując mnie przekonać. Ojciec milczał – jak zwykle w trudnych sytuacjach. Nawet babcia zaczęła przebąkiwać coś o „rodzinnej solidarności”.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Koleżanka z biura, Basia, zauważyła moją zmianę.
– Co się dzieje? Wyglądasz jakbyś nie spała od tygodnia.
Opowiedziałam jej wszystko przy kawie w kuchni biurowej.
– Marta, przecież to absurd! To twoje mieszkanie! – Basia aż podniosła głos. – Nie możesz dać się szantażować emocjonalnie!
Ale czy naprawdę mogłam? W domu rodzinnym zawsze uczono mnie poświęcenia dla innych. „Rodzina jest najważniejsza” – powtarzała mama przy każdej okazji.
Wieczorem zadzwoniła Natalia.
– Marto, my już nawet oglądaliśmy twoje mieszkanie na zdjęciach w internecie… Zrobilibyśmy tam pokój dla małego. Wiesz, jak on by się cieszył?
Poczułam się tak, jakby ktoś już podjął decyzję za mnie. Jakby moje życie należało do nich.
– Natalia, to nie jest takie proste…
– Dla ciebie może nie, ale dla nas to byłoby zbawienie! – przerwała mi ostro. – Paweł mówił, że zawsze byłaś samolubna.
Zamarłam. Samolubna? Ja? Przecież całe życie starałam się być dla wszystkich dobra…
Tego wieczoru długo siedziałam na podłodze w swoim salonie, patrząc na zdjęcia z dzieciństwa. Na jednym z nich trzymam Pawła za rękę na placu zabaw. Byliśmy wtedy nierozłączni. Co się stało z tą bliskością?
Następnego dnia pojechałam do rodziców na obiad. Atmosfera była gęsta od początku.
– Marto, musisz podjąć decyzję – powiedziała mama zamiast powitania.
Usiadłam przy stole naprzeciwko Pawła i Natalii. Ich synek bawił się klockami pod oknem.
– Wiecie co? – zaczęłam cicho. – Przez całe życie słyszałam, że rodzina jest najważniejsza. Ale czy rodzina powinna wymagać ode mnie poświęcenia wszystkiego?
Natalia przewróciła oczami.
– Nikt cię nie zmusza…
– A jednak czuję się zmuszana! – przerwałam jej ostro. – To jest mój dom! Moje bezpieczeństwo! Czy naprawdę uważacie, że jestem wam coś winna?
Pawłowi zaszkliły się oczy.
– My tylko chcemy lepszego życia dla naszego syna…
Spojrzałam na niego i poczułam ukłucie żalu. Zawsze chciałam mu pomagać, ale czy to znaczy oddać mu wszystko?
Mama zaczęła płakać.
– Marto, ja już nie mam siły na te kłótnie…
Ojciec w końcu zabrał głos:
– Może powinniście porozmawiać bez emocji…
Ale emocje były już zbyt wielkie.
Wróciłam do siebie wykończona psychicznie i fizycznie. Przez kolejne dni unikałam telefonów od rodziny. Czułam się winna i jednocześnie wściekła.
Pewnego wieczoru zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Pawła.
– Marta… Przepraszam za wszystko. Natalia mnie namawia, bo jej rodzina zawsze wszystko dostawała od siebie nawzajem… Ja po prostu nie chcę być gorszy…
Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.
– Paweł, ja cię kocham jak brata, ale nie mogę oddać ci swojego życia tylko dlatego, że ty masz rodzinę…
Przytulił mnie mocno i pierwszy raz od dawna poczułam ulgę.
Ale relacje z mamą już nigdy nie były takie same. Natalia przestała się do mnie odzywać. W rodzinie pojawiła się rysa, której nie dało się już naprawić.
Często wracam myślami do tych wydarzeń i pytam samą siebie: czy naprawdę bycie lojalnym wobec rodziny oznacza rezygnację z własnego szczęścia? Czy można kochać bliskich i jednocześnie postawić granice?
A wy? Gdzie stawiacie granicę między poświęceniem a własnym życiem?