Obce Pismo – Tajemnica Listu ze Stryszku
– Weronika, chodź tu na chwilę! – zawołałem, trzymając w ręku pożółkłą kopertę, którą właśnie wyciągnąłem spod starego kufra na strychu. Słońce wpadało przez małe okienko, oświetlając kurz tańczący w powietrzu. Serce biło mi szybciej, jakby przeczuwało, że ten dzień nie będzie zwyczajny.
Weronika weszła powoli po schodach, z lekkim uśmiechem na twarzy. – Znowu grzebiesz w tych rupieciach, tato? – zapytała żartobliwie, ale widząc moją minę, spoważniała. – Co się stało?
– Przesortowywałem dziś stare rzeczy – powiedziałem, pokazując jej kopertę – i przypadkiem znalazłem na strychu list. Zobacz…
Wzięła ode mnie kopertę i przez chwilę przyglądała się jej uważnie. – Pamiętam, jak często pisałeś do mamy, zwłaszcza od święta – uśmiechnęła się ciepło, dotykając nowych zmarszczek na mojej twarzy. Poczułem ukłucie żalu – te listy były moim sposobem na okazywanie uczuć, których nigdy nie potrafiłem wyrazić słowami.
– Tak, ale to nie mój list – odpowiedziałem cicho. – Adres dziwny… Wieś Jasna. Nawet znaczek cały. Ale przecież nigdy nie znałem nikogo z Jasnej…
Weronika spojrzała na mnie pytająco. – Może to list mamy? Albo babci?
Pokręciłem głową. – Nie wiem. Ale coś mi tu nie pasuje. Zobacz, data na stemplu: 1983 rok. Wtedy byliśmy już w Warszawie…
Zapanowała cisza. Słyszałem tylko bicie własnego serca i szum wiatru za oknem. Weronika usiadła obok mnie na starym kufrze.
– Otworzysz? – zapytała szeptem.
Drżącymi palcami rozdarłem kopertę. W środku był krótki list, napisany starannym, kobiecym pismem:
„Drogi Stanisławie,
Nie wiem, czy jeszcze pamiętasz tamte letnie wieczory pod lipą. Tyle chciałam Ci powiedzieć, ale zabrakło mi odwagi. Jeśli kiedyś wrócisz do Jasnej, będę czekać.
Zawsze Twoja,
Helena”
Zamarłem. Imię Helena nic mi nie mówiło. Próbowałem przypomnieć sobie wszystkie kobiety z przeszłości, ale żadna Helena nie pojawiała się w mojej pamięci.
– Tato…? – Weronika patrzyła na mnie z niepokojem.
– Nie znam tej kobiety – wyszeptałem. – Przynajmniej tak mi się wydaje.
Weronika milczała przez chwilę, po czym powiedziała: – Może ktoś inny mieszkał tu przed nami? Może to nie Twój list?
Ale coś we mnie pękło. Przez kolejne dni nie mogłem przestać myśleć o liście i o tej tajemniczej Helenie z Jasnej. Zacząłem przeglądać stare zdjęcia, dokumenty, nawet pytać sąsiadów o poprzednich właścicieli domu. Nikt jednak nie słyszał o żadnej Helenie.
W końcu postanowiłem pojechać do Jasnej. Weronika nalegała, żeby pojechać ze mną.
Wieś przywitała nas ciszą i zapachem świeżo skoszonej trawy. Zatrzymaliśmy się przed małym sklepikiem spożywczym.
– Przepraszam panią – zwróciłem się do starszej kobiety za ladą – czy zna pani może kogoś o imieniu Helena? Ktoś taki mieszkał tu w latach osiemdziesiątych?
Kobieta spojrzała na mnie uważnie. – Helena Nowak? Oczywiście! To była dobra kobieta… Ale już od dawna jej nie ma z nami.
– A czy miała rodzinę? Dzieci? – zapytała Weronika.
– Miała córkę… Annę. Ale Anna wyjechała do miasta zaraz po śmierci matki.
Podziękowaliśmy i wyszliśmy ze sklepu. Czułem się jeszcze bardziej zagubiony niż wcześniej.
Wieczorem usiedliśmy z Weroniką na ławce pod starą lipą przed domem Heleny. Milczeliśmy długo.
– Myślisz, że to możliwe, żeby ktoś przez tyle lat czekał na odpowiedź? – zapytała Weronika cicho.
– Nie wiem… Ale czuję, że coś mi umyka. Jakby jakaś część mojego życia była przede mną ukryta.
Następnego dnia wróciliśmy do Warszawy. List Heleny nie dawał mi spokoju. Zacząłem rozmawiać z ojcem, który mieszkał wtedy jeszcze w domu opieki.
– Tato… czy znasz kogoś z Jasnej? Helenę Nowak?
Staruszek spojrzał na mnie zaskoczony. – Helenka… Tak, znałem ją dobrze. Byliśmy młodzi… To była twoja matka chrzestna.
Zamarłem. Nigdy wcześniej nie słyszałem o żadnej matce chrzestnej.
– Dlaczego mi o niej nie powiedziałeś?
Ojciec spuścił wzrok. – Twoja mama nie chciała o niej rozmawiać… Były kiedyś bliskie sobie, ale potem coś się wydarzyło. Kłótnia o sprawy rodzinne…
Wróciłem do domu z głową pełną pytań i żalu do rodziców za tajemnice i niedopowiedzenia. Przez kolejne tygodnie próbowałem skontaktować się z Anną, córką Heleny. W końcu udało mi się znaleźć jej numer telefonu.
– Dzień dobry… Nazywam się Stanisław Kowalski. Chciałbym porozmawiać o pani mamie…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– O co chodzi? – zapytała chłodno Anna.
Opowiedziałem jej całą historię o liście znalezionym na strychu.
– Ten list miał trafić do mojego ojca… Ale nigdy go nie wysłałam – powiedziała nagle Anna drżącym głosem. – Mama napisała go tuż przed śmiercią i poprosiła mnie, żebym go wysłała do Stanisława Kowalskiego z Warszawy… Ale bałam się reakcji ojca…
Poczułem dreszcz na plecach.
– Czyli to ja miałem dostać ten list?
– Tak… Mama zawsze mówiła, że był pan dla niej kimś ważnym…
Rozłączyliśmy się w milczeniu. Przez długie dni chodziłem jak we śnie, próbując poukładać sobie wszystko w głowie.
Wieczorem usiadłem przy biurku i napisałem własny list do Heleny. Wiedziałem, że nigdy go nie wyślę, ale musiałem wyrzucić z siebie wszystkie emocje: żal za straconym czasem, smutek po utraconych więziach i gniew na rodzinne sekrety.
Dziś patrzę na ten pożółkły list i zastanawiam się: ile jeszcze tajemnic kryją nasze domy i serca? Czy warto szukać prawdy za wszelką cenę? A może czasem lepiej pozwolić przeszłości odejść w ciszy?